„Okrągły stół” w oczach publicystów (3). Kwestia wyborów parlamentarnych

 

Jeszcze z początkiem roku 1989 środowiska, związane z PZPR, nie wyobrażały sobie rozwoju sytuacji w Polsce inaczej, niż jako powolny proces przekształcania socjalizmu – od bardziej totalitarnego ku bardziej humanitarnemu („z ludzką twarzą”, jak to określił przywódca Praskiej Wiosny ’68 – Aleksandr Dubček). Tak czy inaczej – miał to być zreformowany socjalizm.

„Prezydium RW PRON w Katowicach po zapoznaniu się z tezami Biura Politycznego KC PZPR przyjęło stanowisko, w którym stwierdza, że przewartościowanie roli partii w państwie, gospodarce i życiu narodu jest zasadniczym nakazem teraźniejszości.

Prezydium RW PRON wyraża nadzieję, że uchwały X Plenum KC PZPR dadzą początek procesom tworzenia nowego socjalizmu w Polsce.”[1]

Brakowało wizji, do czego z wiadomych względów strona opozycyjna przyznać się nie mogła, zaś strona rządowa piórem J. Urbana tak przedstawiała sytuację obu elit: „Wszystkie figury, które się teraz ruszają w polskiej szopce od Mazowieckiego po Kociołka jedno łączy ze sobą – jeżeli pominąć polskość i dwunożność – lęk przed tym, co nadchodzi. Ludzie uczciwi obejmują swoim zaniepokojeniem nie tylko przyszłość własnej orientacji politycznej, ale i kraju w całość… Mając skłonności ekshibicjonistyczne rozchylam płaszcz, żeby swój strach pokazać.

W moim kręgu politycznym, czyli w obozie związanym z PZPR ostał się już jeden tylko dogmat, również nieprawdziwy. Wierzy się otóż, że jeżeli Polska wykaraska się z ostrych trudności gospodarczych, zmaleje dynamika politycznej burzy i naporu, pluralizm ustabilizuje się i zapanuje harmonia. (…).

Polsce grozi więc wiele różnych rzeczy:

Rozwój demokracji może stępić rzeczywistość i zdecydowanie reform gospodarczych. Konieczność szukania kompromisów zniweczyć może szanse na sukces reform. W rezultacie przerost demokracji i negocjacji zdynamizować może społeczną niecierpliwość, wyrastającą z nieskuteczności reformy gospodarczej i doprowadzić do wybuchu niezadowolenia. Przemiany polityczne także od innej strony mogą pogłębić trudności ekonomiczne, mianowicie wykluczając poważniejsze zasilenie polskiej. (Politycy np. amerykańscy oceniają – przypomnę – że pomagając nam zamrożą ewolucję polityczną, bo zmniejszą dynamiczne oddziaływanie na nią społecznego niezadowolenia).

Polska demokracja zanim się ukształtuje wcześniej może się zdegenerować   i zanarchizować, blokując funkcjonowanie państwa. Pojawią się wówczas albo inne niż dotychczas rozwiązania autorytarne, albo tylko pozornie inne, czyli te same co wcześniej, choć występujące w nowym kostiumie. Utknięcie polskiego eksperymentu w ślepej uliczce oddziałać może hamująco na procesy reform u wszystkich sąsiadów, co natychmiast uruchomi odpowiednie sprzężenie zwrotne.

Wszystkie te czarne projekcje, których tu dokonuję, mieszczą się jeszcze w obrębie względnie optymistycznego wariantu zdarzeń. Zakładają bowiem dalsze istnienie państwa polskiego, co znaczy, że jakoś to będzie.”[2]

Trudno oczekiwać od Jerzego Urbana kompetencji w ocenie nadciągających zjawisk. Jego ocena zdaje się być podyktowana zaangażowaniem politycznym po stronie obozu partyjnego, wskazuje jednak na problemy, które dostrzegać musieli także przedstawiciele opozycji solidarnościowej.

Pomimo obaw, strona rządowa przygotowywała skwapliwie grunt pod przyszły ład społeczny jeszcze przed czerwcową elekcją. Kierunek działań obejmował m. in. normalizację stosunków między państwem a Kościołem katolickim. „W ubiegłym tygodniu po raz pierwszy czytano w Sejmie projekty ustaw (referował je premier), poświęconych stosunkom państwo – Kościół katolicki, gwarancjom wolności sumienia i wyznania, ubezpieczeniu duchowieństwa. Projektami zajęła się specjalna komisja sejmowa i jeszcze w maju znajdą się one na porządku obrad plenarnych Sejmu. Nim to się jednak stało, projektom przyjrzały się dwa gremia – Biuro Polityczne Partii i Konferencja Episkopatu Polski, życzliwie oceniając plon wieloletniej pracy przygotowawczej. W ten sposób zdają się zbliżać ku końcowi trudne i finezyjne wysiłki ustawodawcze, zapoczątkowane w roku 1981, a przyjęte wspólnie przez znawców przedmiotu z obydwóch stron: państwa i kościołów.”[3]

Ze względu na doświadczenie w rządzeniu, to chyba komunistyczni oficjele i publicyści ich gazet lepiej niż opozycja zdawali sobie sprawę z niemożności dokonania transformacji w postaci „wielkiego skoku”. Kraj czekał długotrwały proces przemian, których jednymi, najuczciwszymi wyborami, zastąpić się nie dało.

 Jak zauważyli autorzy komentarza w Polityce[4], zapowiedziane i wprowadzane zmiany służą złamaniu długoletniego systemu rządów monopartii i przeniesieniu ośrodka rzeczywistej władzy państwowej z Biura Politycznego KC PZPR do instytucji: Sejm z Senatem – rząd – prezydent.

Metoda dochodzenia do pełnej demokracji przez demokrację okrojoną i sterowaną była eksperymentem historycznym, który wcale nie musiał się udać. Każda ze stron ponosiła tu ryzyko, że nie będzie w stanie poprowadzić za sobą swych zwolenników, że zostanie wymanewrowana przez konkurentów i że cała z trudem budowana konstrukcja zacznie się chwiać, gdy ekonomiczne problemy zrodzą spodziewane protesty społeczne.

„Okrągły stół” dał „konstruktywnej opozycji” prawo do wydawania swego dziennika (głosem opozycji „niekonstruktywnej” pozostawało pismo Poza Układem, edytowane w niewielkim nakładzie przez małżeństwo Gwiazdów jeszcze przez prawie dwa lata). Ad hoc powołana została spółka Agora (m. in. A. Wajda, A. Paszyński czy Z. Bujak), która wystąpiła o zezwolenie do formalnie istniejącego jeszcze Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. „Otrzymaliśmy je bardzo szybko, ponieważ w tym czasie była już decyzja polityczna i wiadomo było, że gazeta musi wyjść przed wyborami (4.VI.1989).”[5]

Pierwszy numer dziennika, z zaprojektowaną przez Francuzów pionową winietą, co miało ułatwić kioskarzom i czytelnikom rozpoznanie pisma, ukazał się 8. maja 1989 roku.

Przywoływany już Ernest Skalski pisał w niecały miesiąc później: „Po raz  pierwszy w powojennej historii wybory powiedzą nam, jakie naprawdę jest zdanie naszego społeczeństwa. W roku 1946 władza sfałszowała referendum; w 1947 – wybory. Potem były już tylko głosowania.

Może tylko w roku 1957, po powrocie Gomułki, podano wyniki mniej więcej prawdziwe.

Obecnie, gdy społeczeństwo wypowiada się samo, nikt nieupoważniony nie będzie miał prawa wypowiadać się w jego imieniu. Będzie też doskonale wiadomo, kogo ma naprawdę za sobą koalicja rządowa nawet mając z góry przyznane 65 procent miejsc. Już tylko dla tej jednej prawdy warto było wybory  przeprowadzić.

Jednocześnie Solidarność, organizując i przeprowadzając skuteczną kampanię wyborczą, udowodniła, że jest wielką siłą społeczną. Jest  to wspólne dzieło tych, którzy tą kampanię organizowali; tych, którzy ją na różne sposoby wsparli; tych, którzy przejawili nią zainteresowanie; a także, czy nawet przede wszystkim, tych, którzy przyszli głosować na Solidarność. Ich nagrodą będą wyniki wyborów.”[6]

Nie obeszło się bez delikatnych tarć między opozycją a stroną rządową. Strona rządowa oświadczyła na forum Państwowej Komisji Wyborczej, że zamiar Solidarności zbierania wstępnych, nieoficjalnych wyników wyborów podważa zaufanie do komisji liczących głosy.

W historii wyborów w PRL danych takich nikt nie zbierał gdyż z wyjątkiem roku 1947 jedyną niewiadomą było, jakiego ułamka procentu zabraknie kandydatowi FJN czy PRON do 100 proc. głosów. Jednak państwowe środki przekazu chętnie publikowały – w ślad za zachodnią prasą i TV – nieoficjalne wyniki wyborów np. w USA, czy RFN i nikt nie twierdził, że podważa to autorytet tamtejszych komisji wyborczych. Informował o tym czytelników Gazety Wyborczej K. Leski.[7]

Wyniki wyborów nie były zaskoczeniem. W pierwszej turze zdecydowana większość „drużyny Wałęsy” zdobyła ponad połowę głosów ważnych, byli i tacy, którzy przekroczyli próg 90%. Nikt nie został wyeliminowany, a tylko w trzech przypadkach kandydaci strony rządowej mieli wśród wyborców więcej zaufania, niż przedstawiciele opozycji.

Redaktor naczelny Gazety Wyborczej, Adam Michnik, 6. czerwca zwrócił się do elektoratu: „Dziękujemy, kochani. Dziękujemy wszystkim, którzy pomogli „Solidarności” w kampanii. To dzięki Wam, dziesiątkom tysięcy bezimiennych przyjaciół z każdego zakątka Polski, wygraliśmy tę kampanię i wybory.” [8]

W swym artykule zwrócił on także uwagę na fakt, że po raz pierwszy od 13. grudnia 1981 roku Solidarność wkroczyła otwarcie do wszystkich gmin i zakładów pracy, do wszystkich miast i miasteczek. Ludzie, którym tłumaczono przez długie lata, że nie ma sensu upierać się przy Solidarności – mogli wreszcie ocenić sens i wartość swojego uporu.

W rzeczowym tonie wypowiedział się o I turze wyborów rzecznik prasowy KC PZPR, red. Bisztyga: „(…) Nie cofniemy się z drogi rozwoju demokracji i reform. W świetle wyników wyborów staje problem odpowiedzialności za państwo polskie. Ktoś za jego stabilność musi odpowiadać. Konsekwencją wyniku wyborów musi być dla opozycji podjęcie współodpowiedzialności za państwo. Generał Wojciech Jaruzelski już przed wyborami proponował wielką koalicję.”[9]

Partia także nie chciała odwrotu od ustaleń „okrągłego stołu”, tym bardziej, iż liczyła na niewielką frekwencję w II turze wyborów, co przy zdyscyplinowaniu swego elektoratu mogło jeszcze pokrzyżować plany opozycji. Złudzeń aparatczyków nie podzielał A. Michnik: „Wyniki pierwszej tury wyborczej do Sejmu i Senatu wytworzyły w Polsce nową sytuację. Od tej chwili nic już nie będzie takie jak dawniej. Przed nami otworzyła się szansa, która dla wielu musi oznaczać zagrożenie.

Polską trzeba rządzić inaczej. Polacy muszą inaczej planować swoją przyszłość, inaczej bowiem dochodzi swych praw niewolnik, a inaczej obywatel. Musimy stać się społeczeństwem obywatelskim. Wynika z tego poczucie odpowiedzialności za państwo. Część aparatu władzy odpowiedziała na wyniki wyborów paniką.”[10]

Znacznie bardziej umiarkowany był jeszcze ton wypowiedzi Jacka Kuronia: „– Jak po pierwszej turze wyborów oceniasz szanse układu wypracowanego przy Okrągłym Stole?

–  Ciągle powtarzam, że umowa polityczna, za którą nie stoją realne siły, warta jest tyle, co papier, na którym została napisana. Umowa jest trwała, jeżeli odzwierciedla faktyczny układ sił, bo tylko wówczas żadna ze stron nie może jej złamać. Warunkiem ustaleń Okrągłego Stołu był zaś parytet 65 do 35, bo tak ocenialiśmy poparcie dwóch sił politycznych, które tę umowę zawarły.

– Ale przecież zdawaliście sobie sprawę, że większość społeczeństwa stoi po waszej stronie.

– Chętnie wierzę, ale siła polityczna to w polskich warunkach nie tylko liczba głosów, nie tylko pewien sposób zorganizowania społeczeństwa. Oni mają może mniejsze poparcie, ale mają państwo, a więc wojsko, milicję, sądy, administrację i – co nie mniej ważne – telewizję. Kiedy zawieraliśmy kontrakt, to wszystko było warte 65 procent.”[11]

Społeczeństwo poprzez rozkład ważnych głosów w I turze wyborów do Zgromadzenia Narodowego i wolę zmian – wsparło sygnatariuszy porozumienia „okrągłego stołu”, dając stronie rządowej dowód autentycznego zaangażowania w proces transformacji, zaś obóz solidarnościowy obdarzając niespodziewanym, nawet dla niego, zaufaniem. Szkoda tylko, iż entuzjazmu i samoorganizowania nie starczyło na turę następną, którą trudno nazwać sukcesem demokracji. Średnia frekwencja wyniosła ok. 25%. Krzysztof Leski pisał: „Druga tura nie zdecyduje o obliczu politycznym żadnej z izb z osobna. Koalicja rządowa mieć będzie w Sejmie większość bezwzględną (powyżej 50 %), niezbędną do podejmowania ustaw ale nie zdobędzie kwalifikowanej większości 2/3, która pozwala zmieniać konstytucję i znosić veto Senatu wobec ustaw. Oczywista jest też dominacja opozycji w Senacie i nie jest ważne dla procesu legislacyjnego, czy wyrazi się stosunkiem 92:8, czy sto do zera.”[12]

Opozycja uznała ją i tak za niepodważalny sukces: „Pomimo bardzo niskiej frekwencji druga tura przypieczętowała zwycięstwo Solidarności. Do Senatu weszło 7 spośród 8 kandydatów Komitetu Obywatelskiego „S”, którzy stanęli do II tury. Liczenie trwało krótko: wyborca otrzymywał tym razem 1-2 kartki zamiast 4-7, a wyborców było 2-4 razy mniej niż 4 czerwca. W miarę możliwości podajemy też frekwencję. Była ona zazwyczaj znacznie wyższa od średniej krajowej (25%) tam, gdzie jeszcze walczyli kandydaci „S” lub przez nią popierani.”[13]

Środowiska solidarnościowe, skupione przy Lechu Wałęsie, uzgodniły kolejną koncepcję-receptę na podział władzy. Określano ja w skrócie: „Wasz prezydent – nasz premier”. Adam Michnik wyartykułował ją oficjalnie w poniedziałek, 3. lipca, pisząc, że potrzebny jest nowy układ sił, możliwy do zaakceptowania przez główne siły polityczne – tak stronę partyjną, jak opozycję.

Naczelny Gazety Wyborczej był zdania, iż najbliższym czasie przesądzony zostanie kształt układu politycznego w Polsce. Największe emocje wzbudzała – jak dotąd – osoba kandydata do urzędu prezydenta.

Według Michnika Polsce potrzebny był układ nowy, ale gwarantujący kontynuację. Takim układem mogło być porozumienie, na mocy którego prezydentem zostanie wybrany kandydat z PZPR, a teka premiera i misja formowania rządu powierzona została kandydatowi Solidarności.

Tylko taki układ władzy miał, zdaniem Michnika, szansę by zrealizować w praktyce postulat „wielkiej koalicji” i otrzymać odpowiednią pomoc dla odbudowy gospodarczej kraju. Publicysta uważał go za wiarygodny tak dla Polski, jak świata.[14] (cdn.)

 

Kamil Soroka


[1] (PAP), Stanowisko RW PRON w Katowicach, „Żołnierz Wolności”, nr 14, 1989-01-17, s. 1;

[2] Urban J., Prognoza pogody, „Polityka”, nr 20, 20.V.1989 r., s. 4;

[3] Podemski S., Prawo do kościołów, „Polityka”, nr 18, 6V.1989 r., s. 6;

[4] Krzemiński A., Władyka W., Rewolucja krok po kroku, „Polityka”, nr 17, 29.IV.1989 r., s. 3;

[5] Skalski E., Pięciolecie „Gazety Wyborczej”, w: Pięciolecie transformacji mediów 1989-1994, red. Słomkowska A., Warszawa 1995, s. 339;

[6] (skal), Wybory, „Gazeta Wyborcza”, nr 20, 5. czerwca 1989, s. 1;

[7]Leski K., Wyniki wyborów to własność publiczna, „Gazeta Wyborcza”, nr 20, 5. czerwca 1989, s. 4;

[8] Michnik A., Radość… i chwila namysłu, „Gazeta Wyborcza”, nr 21, 6. czerwca 1989, s. 1.

[9] Komentarz PZPR, „Trybuna Ludu”, nr 159, 6. czerwca 1989, s. 1;

[10] Michnik A., Nic już nie będzie takie jak dawniej, „Gazeta Wyborcza”, nr 21, 6. czerwca 1989,   s. 3.

[11] Nikt w historii jeszcze tego nie przerabiał – z Jackiem Kuroniem rozmawiał Jacek Żakowski, „Gazeta Wyborcza”, nr 21, 6. czerwca 1989, s. 5;

[12] Leski K., Druga tura wyborów. Pustki w lokalach, „Gazeta Wyborcza”, nr 30, 19. czerwca 1989, s. 3;

[13] Leski K., Kropka nad i, „Gazeta Wyborcza”, nr 31, 20. czerwca 1989, s. 1;

[14] Michnik A., Wasz prezydent nasz premier, „Gazeta Wyborcza”, nr 40, 3. lipca 1989, s. 1.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*