Obłęd

Kiedy głośną stała się sprawa transpłciowej osoby imieniem Margot, rzekł polski wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik: „Przecież to chłopak. Mam oczy i widzę.” Pomyślałem: „Oczy to masz. Ale rozumu i serca to już nie.”

Założył bym się, że pan wiceminister Wójcik czytał książkę Antoine’a de Saint – Exupery’ego p.t. Mały książę. Zdanie: „Dobrze widzi się tylko sercem“ nie nakłoniło go jednakże do jakiejkolwiek refleksji, pozostało dlań niezrozumiałym bełkotem.

Oto typowy portret człowieka u sterów władzy, w jakim by nie było kraju świata. Na jego obronę można rzec: Są gorsi. Dużo gorsi.

1. maja obchodzono w Polsce setną rocznicę tego, co nosi oficjalną nazwę „III Powstania Śląskiego”. Jak zwykle czczono jeno powstańców, pomijając całkowicie ich ofiary. A przecież powstanie było zbrojne, czyli doprowadziło do wojny, do wojny domowej. Powstańcy strzelali nie tylko do Niemców z Bawarii, lecz także do ich górnośląskich pobratymców, którzy w państwie polskim żyć nie chcieli.

Wykluczanie tego faktu trąci jakowąś manią. Już Kazimierz Kutz w jego „wybitnym” dziele Sól ziemi czarnej przedstawił tylko jedną stronę medalu – co można zrozumieć, jako że w komunie coś innego przez cenzurę by nie przeszło. (Popioły Wajdy jednak przeszły). Ale sto lat po fakcie należało by w imię przyzwoitości nazywać rzeczy po imieniu. Także ten, iż powstańcy byli obywatelami państwa niemieckiego, inaczej: Chwytanie za broń przeciwko państwu, którego obywatelem się jest, czyni zdrajcą stanu. Na to stała w tamtym czasie i w naszej szerokości geograficznej nawet kara śmierci. Jednakże od pierwszej rocznicy owej wojny domowej, zwanej „Trzecim Powstaniem Śląskim”, po dzień dzisiejszy każdy obywatel niemiecki, który zginął po stronie powstańczej, „został zamordowany”, a jego przeciwnik, czyli inny obywatel niemiecki, który notabene walczył po prawowitej stronie, bo w obronie integralności państwa niemieckiego, co było jego obowiązkiem, był „wrogiem”. Czyli co? Żołnierze akcji Wisła, walcząc przeciwko polskim obywatelom, którym marzyła się „Samostijna Ukraina”, byli wrogami… Czyimi? A Amerykanie, walczący po stronie Unii, wraz z ich prezydentem Abrahamem Lincolnem, są godni potępienia, bo walczyli przeciwko secesjonistycznemu Południu? Alzatczycy zaś są – odszczepieńcami? Nie, Francja zajęła Alzację prawem kaduka, zfrancuziła Alzatczyków Polakom dobrze znanymi metodami – sprawiedliwość, czyli wolę ludu, przy tym całkowicie ignorując, a dobitnie rzecz ująwszy: olewając.

Powstańcy śląscy byli secesjonistami. Zamierzali zbrojnie i wbrew woli przodków, takich Górnoślązaków jak ja, oderwać naszą wspólną małą ojczyznę od państwa, któremu stulecia legalnie należała. Strzelali do mojego dziadka – i to nie raz. Gdyby byli trafili, nie było by mnie na świecie.

(Co miałoby notabene swoje dobre strony: Nie gorszyło by mnie szaleństwo tego świata). Zabili wujka mej matki. I jak mają tacy Górnoślązacy z dziada pradziada jak ja, postrzegać powstańców śląskich? Jako tych, którymi byli: jako ludzi, którzy wywołali tragedię – i to tylko dlatego, bo przegrali w prawowitych rozgrywkach. Bo „sprawiedliwość sprawiedliwością, ale musi być po naszej stronie!”.

Po wykonanej robocie – czyli po „zwycięstwie” – czekała powstańców gorycz, bo zostali ze strony ich wymarzonego państwa potraktowani, jak Stefania Rudecka poprzez środowisko jej ukochanego. Za to dziś dla prezydenta Dudy są bohaterami. Zaś ich potomkowie w czwartej generacji dla „Naczelnika” Kaczyńskiego – „opcją niemiecką”.

Powstania śląskie były, jak każda „wojenka”, zbrodnią. Śląsk sam zaś był pruskim zaborem, ale nie w tym sensie, jak sugeruje to tablica, umieszczona w pobliżu Mysłowic. Prusy zabrały go Austrii, nie Polsce. Średniowieczne Regnum Poloniae utraciło Śląsk drogą jak najbardziej pokojową i poprzez prawnie wiążące traktaty.

Należę do ludzi, których istnienie jest skrzętnie pomijane, a nawet negowane, przez polską kulturę, naukę, instytucje, a przede wszystkim politykę. Kolokwialnie, a raczej złośliwie mówiąc: przez Kutzów, Marków, Naczelników i ich pachołków. W dzisiejszym państwie niemieckim jest coś takiego nie do pomyślenia, dyskryminacja w każdej postaci prowadzi przed trybunał. A w dzisiejszym państwie polskim tylko jeszcze są „prawi” obywatele i inni, ci gorsi. Żaden faszyzujący możny nie musi w Polsce obawiać się trybunału, przeciwnie: poprzez głoszenie niehumanitarnych haseł zdobywa głosy w wyborach.

Jest to tym bardziej niepojęte, jako że Polacy twierdzą prawie w stu procentach, iż są katolikami, czyli chrześcijanami. Najżarliwiej czynią to owi Polacy, którzy albo już zaistnieli, jeszcze bardziej zaistnieć chcą, albo w ogóle zaistnieć pragną. Poza tym nie obejdą się oni bez twierdzenia „że kochają Polskę i nie potrafią mówić o Polsce źle”.

Nie chodzi o to, by mówić o Polsce czy o czymkolwiek innym źle. Chodzi o to, by mówić szczerze. Jak Jan Józef Lipski, na przykład.

Wystarczyłoby uważnie przeczytać Biblię by zrozumieć, że chrześcijanin powinien dążyć jedynie do umiłowania Boga i „Bliźniego swego jak siebie samego” – czyli: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło”. Ale nie tylko u polskich chrześcijan panuje zasada: „Jeżeli mnie ktoś plunie w twarz, to źle. Jeżeli ja komuś plunę w twarz, to dobrze.” A przykład dają od czasów Konstantyna, zwanego Wielkim, kościelni hierarchowie. Maluczcy zaś i prostoduszni są dumni z bycia „katolikami” czy „protestantami”, nie są świadomi, że są nimi – oczywiście jeno de nomine – dlatego, bo w przeszłości jakiś tyran i despota tak za nich postanowił, traktując ich przodków ogniem i mieczem. Henryk VIII Tudor, na przykład, stworzył Kościół anglikański bardziej dlatego, iż papież nie pochwalał jego chuci, niźli bo osiągnął dojrzalszy, bądź tylko inny wgląd w Pismo. Fakt ten nie przeszkadza anglikanom byś dumnymi z ich konfesji.

Ojczyzną chrześcijanina jest Ziemia, narodowością rodzaj ludzki, właściwością szczerość. (Cdn.)

Alfred Bartylla-Blanke

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*