O korzyści z pewnego regionalnego słownika

 

Niedawno miałem okazję uczestniczyć w przygotowaniu przez Antoniego Radczenkę artykułu pt. „Pulaki z Wilni”: „swoim” językiem do „swoich” ludzi” (http://pl.delfi.lt/kultura/kultura/pulaki-z-wilni-swoim-jezykiem-do-swoich-ludzi.d?id=57900252). Ponieważ autor tekstu wykorzystał tylko niewielki fragment mojej wypowiedzi, postanowiłem opublikować ją w całości. Tym bardziej, że z artykułu Radczenki dowiedziałem się, że idea upamiętnienia w słowniku współczesnej polskiej, młodzieżowej gwary miasta Wilna ma swoich przeciwników. Mnie osobiście się ten pomysł bardzo podoba.

Pulaki z Wilni są przedsięwzięciem internetowym, które ma szansę stać się wikisłownikiem. Istnieją podobne dla gwary warszawskiej (http://pl.wiktionary.org/wiki/Indeks:Polski_-_Gwara_warszawska), dla gwary lwowskiej (http://pl.wiktionary.org/wiki/Indeks:Polski_-_Gwara_lwowska), gwar śląskich (http://www.republikasilesia.com/RS/slownik/) itd. Współczesna polszczyzna wileńska, czy też polszczyzna współczesnej wileńskiej polskiej młodzieży też co najmniej na taki słownik zasługuje – a może i na przedsięwzięcie poważniejsze, słownik nie tyle internetowy co całkiem normalny. Przy czym tak sądzę jako językoznawca, a nie jako ktoś, kto ma z Wilnem związki rodzinne czy sentymentalne. Moja rodzina pochodzi z innych okolic, w Wilnie byłem tylko raz, na początku lat siedemdziesiątych i przyznam się, że polskiej gwary Wilna nawet wtedy nie usłyszałem, bo tamtejsi Polacy, z którymi rozmawiałem, mówiąc ze mną posługiwali się odmianą ogólną języka polskiego (polszczyzną literacką). Najwyżej słychać było nieco odmienną wymowę, niż np. w Krakowie.

A ściślej mówiąc – mógłby powstać szereg różnych słowników. Słownik internetowy, amatorski, rejestrujący po prostu tamtejsze słownictwo może powstać natychmiast. Przydałoby się tylko, żeby mógł potem służyć jako częściowa podstawa dla słownika naukowego. Musi rejestrować nie tylko słowa, ale i ich konteksty, pokazywać różne znaczeniowe odmiany, warianty itd. Taki portal powinien zbierać także całe teksty (i w formie pisemnej, i nagrania) podając podstawowe dane wypowiadających się (dane ogólne: wiek, okolica, w której mieszkają, okolica, z której pochodzą, zawód, wykształcenie), po to, aby naukowcy, którzy tym materiałem potem się zajmą, byli w stanie zaobserwować cechy fonetyczne, słowotwórcze, frazeologiczne zjawiska, uzgodnić sposoby zapisu, dojść do tego, jak w zasadzie dany wyraz się odmienia no i skonstatować, czy gwara Wilna ma swoje pododmiany i jak ewoluuje. Zanika? Rozwija się?

Wszystko to niezależnie od tego, że podobne przedsięwzięcie może też dostarczyć dużo dobrej zabawy, zaktywizować środowisko i zgromadzić ludzi wokół zbożnego celu.

Drugim etapem mogłoby być wydanie słownika półamatorskiego, popularnego, w rodzaju np. Wyczesanego słownika najmłodszej polszczyzny Bartka Chacińskiego czy Słownika slangu młodzieżowego Macieja Czeszewskiego. To dla jednego człowieka praca paroletnia. Mogłoby też powstać parę takich słowników, ukazujących różne aspekty słownictwa.

Natomiast duży słownik naukowy powstaje czasem bardzo długo. Np. ostatnio zakończono wydawanie Słownika Jana Kochanowskiego, który rodził się około 30 lat (ostatni tom jest już w druku). By taki cel osiągnąć, potrzebne są: instytucja, pieniądze, zespół specjalistów… Przy nowoczesnej, komputerowej technice i odpowiednich środkach przykładowy Słownik współczesnej polskiej gwary wileńskiej, albo np. Słownik biolektów i socjolektów współczesnej polskiej gwary miasta Wilna mógłby w swojej pierwszej wersji powstawać 3 – 5 lat. Ale to w dzisiejszych finansowych realiach polskiej nauki czysta fantastyka…. Choć kto wie? Na Uniwersytecie Warszawskim są naukowcy, zajmujący się polskimi dialektami Wileńszczyzny, wnosząc z obecnych w Internecie magisteriów o języku polskiej młodzieży Wilna – rękę na pulsie trzyma też Wileński Uniwersytet Pedagogiczny. Generalnie ktoś kiedyś zdobędzie te pieniądze i zorganizuje systematyczne badania. Ale dobrze, żeby mu w tym już teraz zaczęto pomagać, gdyż gwary miejskie – a tym bardziej ich odmiany młodzieżowe – bardzo szybko się zmieniają.

Przydałby się nam taki słownik. Znamy nieźle dzieje polskiego dialektu północno-kresowego, w skład którego wchodzi język Wilna i Wileńszczyzny. Przede wszystkim zgromadził dane Słownik wileński z 1861roku (http://swil.zozlak.org/), który co prawda był słownikiem całej polszczyzny, ale zawierał sporo kresowych dialektyzmów. Przed drugą wojną światową książkę Język polski Wileńszczyzny wydał Kazimierz Nitsch (1925). Tuż przed wojną Halina Turska przygotowała rozprawę O powstaniu polskich obszarów językowych na Wileńszczyźnie, którą przypomniano w 1982 roku. W okresie PRL badania nie rozwijały się zbyt bujnie, bo choć uznawano oficjalnie istnienie polskiej mniejszości narodowej w ZSRR, to powiedzmy, że „nie wypadało” podkreślać tego faktu, ani nawet zbyt intensywnie wspominać o polskiej, kresowej przeszłości.

Dopiero w latach osiemdziesiątych ukazała się książka Zofii Kurzowej Polszczyzna Lwowa i kresów południowo-wschodnich do 1939 roku (Kraków 1983), a następnie autorka ta wydała  Język polski Wileńszczyzny i Kresów Północno-Wschodnich XVI-XX wieku (1993, wznowienie 2006). W 1997 roku wyszedł zbiór prac Sytuacja językowa na Wileńszczyźnie. W tym okresie i inni badacze zaczęli drążyć temat. Na przykład Jolanta Mędelska wydała Język polski na Litwie w dziewiątym dziesięcioleciu XX wieku (1993), a następnie Język polskiej prasy wileńskiej: 1945-1979 (2000). Można by było wymieniać jeszcze inne nazwiska, jak  Janusza Riegera czy Krystyny Rutkowskiej i kolejne prace.

Ale badania te miały charakter bardziej historyczny, albo bardziej dialektologiczny, albo też bardziej skupiały się po prostu na języku kulturalnym Wileńszczyzny. Nie słyszałem natomiast, by ktoś w Polsce zajął się poważniej gwarą miejską Wilna, która przecież tak samo jest pełna kolorytu, jak gwara warszawska, poznańska czy lwowska i podobnie jak one zasługuje na utrwalenie i szacunek. A tym bardziej nie słyszałem, żeby ktoś zajmował się poważniej socjolektem czy slangiem dzisiejszej, wileńskiej młodzieży. Temat więc czeka. Najwyżej jest lekko muśnięty.

 A przecież mamy już słowniki innych gwar miejskich, np. Słownik gwary miejskiej Poznania pod red. M. Gruchmanowej i B. Walczaka (1997), albo Słownik gwary warszawskiej XIX wieku B. Wieczorkiewicza (1966). Mamy słowniki socjolektów młodzieżowych, np. M. Dziurby i P. Choroby Słownik gwary młodzieżowej (2003), M. Kasperczak, M. Rzeszutek, J. Smól, H. Zgółkowej: Nowy słownik gwary uczniowskiej pod redakcją Haliny Zgółkowej (2004).  Pod samym nosem, na półce mam rosyjski Słowar’ mołodiożnogo slenga goroda Kijewa. 2300 słow i wyrażenij (2006), autorstwa L. A. Kudriawcewej i I. G. Prichod’ko.

Najbardziej zaś zadziwiające są protesty przeciwko planom powstania słownika wileńskiej gwary miejskiej, zarzuty, że takie inicjatywy niszczą język polski (np. przejawia się w nich brak szacunku do poprawnej polszczyzny).

Nie rozumiem ich. Literackiej polszczyźnie w jej wileńskiej odmianie mogłoby zaszkodzić współistnienie z polskim wileńskim slangiem, młodzieżowym lub „dorosłym” tylko w tym wypadku, gdyby tamtejsi Polacy przestali rozróżniać, kiedy mówią gwarą, a kiedy ogólną polszczyzną. To zaś jest raczej niemozliwe. Co prawda zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać z pewną starszą przedstawicielką amerykańskiej Polonii, która mówiła stuletnią, wiejską gwarą sądząc, że mówi po polsku zgodnie ze standardami, ale przebywała długo w obcojęzycznym środowisku, nie miała żadnego wykształcenia i na lata przerwała więzi z kulturą polską.

To jednak nie jest przypadek, który miałby cokolwiek wspólnego z dzisiejszymi wileńskimi Polakami. Oni nie są Polonią, nigdzie nie wyjeżdżali, są u siebie, rozwijają własną, polską kulturę – jednocześnie mogąc utrzymywać ścisłe związki z kulturą i językiem „dużej Polski”, tej za państwową granicą. Możliwości uzyskania wykształcenia, a więc i własną, miejscową inteligencję – też mają.

Po drugie – literackiej polszczyźnie kultywowamie regionalnych, czy socjolektalnych jej odmian też na pewno nie zaszkodzi, gdyż – jak dotąd – język polski jakoś sobie radzi. Co prawda ostatnio na niektórych polach (biznes, niektóre dziedziny nauki) trochę się cofa, ale nie z powodu powstawania i rozwijania odmian, lecz za sprawą internacjonalistycznego ducha, który w ostatnich latach ogarnął polski rząd i braku pieniędzy koniecznych na przekłady na język polski wszystkiego, co powinno być przekładane.

Istnienie odmian (młodzieżowych, zawodowych itd.) dowodzi żywotności danego języka, tego, że jest zdolny do zaspokajania rozmaitych potrzeb różnych swoich użytkowników. Młodzież ma potrzebę ciągłej ekspresji i językowej zabawy – proszę bardzo: polszczyzna może jej zaproponować slang.

Ponadto rozwój odmian wzbogaca język ogólny. Jak to przebiega?

Na przykład, kiedy dana odmiana ulega kodyfikacji i w ramach tejże kodyfikacji powstaje słownik, uzgadnia się tym samym pisownię wyrazów charakterystycznych dla tej odmiany, a dotąd istniejących tylko w postaci mówionej. Skoro wiadomo, jak zapisywać pewne wyrazy – stają się one możliwe do wykorzystania na piśmie i tym samym utrwalone. Skoro zaś się utrwalą i rozpowszechnią, stają się tzw. argotyzmami. mającymi szansę wejść do ogólnej, literackiej odmiany języka. A jeśli do niej wejdą, to w sumie język wzbogacą.

Wniosek: utworzenie słownika wileńskiej, młodzieżowej i innej polszczyzny nie tylko, że nie zagrozi polszczyźnie jako-takiej, ale raczej ją wzbogaci, pomoże jej i ją udoskonali.

 

Wojciech Kajtoch

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*