Nobel CO2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Czemuż raczej nie wierzą Kancelarii,

                                                                                            Ojczyznę woląc niż rubryki;

 

                                                                                            A ufać śmią w Jezusa moc i Marii —

                                                                                            Te — buntowniki?!…

                                                                                        Kamil Cyprian Norwid, Buntowniki, czyli stronnictwo-wywrotu, 1863

Nagroda Nobla od jakiegoś już czasu jest już tylko narzędziem PR-u określonych grup interesów. W moim odczuciu, na płaszczyźnie „pokojowej” czy „literackiej” wyróżnieniem całkowicie zdewaluowanym. Przyznanie pokojowego Nobla Barackowi Obamie, prezydentowi kraju, który wspiera bądź prowadzi ciągle jakieś konflikty zbrojne na całym Świecie, to istna tragifarsa. A przyznanie Unii Europejskiej Pokojowego Nobla w 2012 roku można uznać – przepraszam za kolokwializm – za jaja, godne Monty Pythona, zwłaszcza, że w uzasadnieniu komisji Noblowskiej czytamy: „za wkład w działania na rzecz pokoju i pojednania, demokracji i praw człowieka, prowadzone w Europie od ponad sześćdziesięciu lat”. Jak rozumiem, całkowicie bierna i cyniczna postawa wobec ludobójstwa w czasie wojny na Bałkanach, była częścią tego wkładu. BTW.

Jeśli zaś chodzi o kwestie literackie, to już lata temu nagroda Nobla dla pisarki i feministki Elfriede Jelinek wywołała falę krytyki, a nie brakowało głosów, że ranga tego wyróżnienia leci na łeb i szyję, trafiając w ręce całkowicie nijakich pisarzy. Na marginesie wspomnę, iż Jelinek sympatyzowała ze skrajną lewicą, a przez lata utrzymywała bliskie kontakty ze środowiskami komunistycznymi (w latach 1974−1991 była członkiem Komunistycznej Partii Austrii). Nie zamierzam też – bo nie mam do tego narzędzi –  kogokolwiek przekonywać, że na Nobla bardziej zasługiwali Różewicz czy Herbert niż Szymborska. A nagroda dla tej ostatniej była tak naprawdę ukłonem oraz marketingowym działaniem na rzecz środowisk, skupionych wokół intelektualnego guru post-komunistycznego układu – Adama Michnika. Dziwnym też trafem reżyserka Leni Riefenstahl, która realizowała propagandowe filmy dla Hitlera, otrzymała w świecie filmu (a zwłaszcza Hollywood) wilczy bilet do końca życia. Szymborska, uprawiając za młodu taki sam rodzaj wiernopoddańczej propagandy względem stalinowskiego terroru, mogła jednak liczyć z czasem na niepamięć środowisk opiniotwórczych.

Ten problem  zauważył wiele lat wcześniej Orwell, że o ile faszyzm jest odpychający i całkowicie passe dla zachodnich intelektualistów, o tyle „czerwony terror” zawsze znajdzie jakieś „idealistyczne” usprawiedliwienie, w duchu  marksistowskiej dialektyki.  Ktoś kiedyś powiedział, że  Szymborska dostała Nobla z literatury, a nie etyki. Skoro więc oceniamy stronę artystyczną dzieła a nie etyczną postawę twórcy, to dlaczego Leni Riefenstahl nie dostała Oskara za całokształt twórczości, przecież od strony formalnej jej filmy są arcydziełami,  krokiem milowym w kinie? Pytanie retoryczne…

Czym zatem zasłużyła sobie na tę nagrodę Pani Tokarczuk? To nie był na pewno przypadek i nie chodzi tu o literaturę. Ale też nie zamierzam nikogo  przekonywać, że pisarstwo autorki Ksiąg Jakubowych to żadna wielka literatura. Przyjmując, iż taką  na przykład była proza Borgesa.

Pani Tokarczuk dostała ten awans głównie za postawę. Zawiera się bowiem w niej to wszystko, co jest tak ważne dla globalnych elit w walce z państwami narodowymi. A jak widać, społeczeństwo polskie jest zatwardziałe i niepodatne na „oświeceniowe” i „europejskie” nurty. Jak na razie walec neoliberalnej ideologii nie poradził sobie z pofałdowaniami i nierównościami naszej narodowej (a i osobniczej) natury. Ot, „buntowniki”. O tym, że z Noblem dla Tokarczuk wiążą się dla niej samej pewne bardzo określone zobowiązania polityczne, które – nomem omen – pisarka  zapewne z wielką przyjemnością zrealizuje, świadczy o tym jej deklaracja polityczna zaraz po otrzymaniu nagrody. Chodzi oczywiście o pójście na wybory – by ratować demokrację… To znaczy ten odcień demokracji, który Pani Noblistka akceptuje. Tylko i wyłącznie ten odcień, a żaden inny. Bowiem według rozeznania i przekonań intelektualistki Tokarczuk demokracja jest tylko wtedy, kiedy wygrywają „nasi”.   

Tak naprawdę, Nobel dla Tokarczuk jest bardziej pałką na środowiska konserwatywne i patriotyczne, niż wyróżnieniem dla niej samej. To też sygnał – bardzo wyraźny – dla młodszej generacji, jak mają wyglądać „prawilne poglądy”; zwłaszcza, jeżeli chce się zrobić jakąkolwiek karierę o większym zasięgu. W ogóle, słuchając tzw. intelektualistów generacji Tokarczuk (i jej samej) – a także młodszych – odnosi się nieodparte wrażenie, że ich światopogląd jest odbity z matrycy jednego umysłu, którego to są klonami, a raczej odgałęzieniami. To jest tak przewidywalne, że aż nudne jak flaki z olejem, a  wszystko zawiera się góra w dziesięciu punktach;   podsumowując – konkluzja nasuwa się sama: przeciętny Polak to kłusownik, alkoholik i szowinista. Takim jednym głosem mówił Komintern w stalinowskiej Rosji, tak działają sekty. I tak zapewne wyobraża sobie „demokrację” Tokarczuk. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to Stowarzyszenie Pisarzy Massolit z Mistrza i Małgorzaty.

Ten rodzaj wzmocnienia głosu, ten rodzaj nobilitacji, jakim jest „Nobel” (choć raczej był, dopóki nie zrobiono z tego instrumentu socjo-techniki) –  już na samym wstępie dyskredytuje oponentów w polemice z parnasem kultury. Merytoryczne argumenty nie mają tu znaczenia, bo przecież kogoś tak uznanego nie wolno krytykować, zwłaszcza, kiedy jest on do tego wszystkiego „obrońcą demokracji”. Kto jak kto, ale noblista zna się nie tylko na literaturze ale też zapewne na polityce, ekonomii, ekologii i historii, dlatego prawdy i mądrości Pani Tokarczuk o masowym mordowaniu Żydów przez Polaków pójdą w Świat jak ciepłe bułeczki. Pani Tokarczuk – i tu dam sobie rękę obciąć – zna się również na ociepleniu klimatu i na pewno poprze każdą inicjatywę „stop emisji CO2” – czyli zamykamy kopalnie w Polsce. A jak wiadomo, Polacy nie tylko robili potworne rzeczy w przeszłości, ale też obecnie, ogołoceni z tolerancji, wyprani z empatii dla zwierząt oraz pozbawieni całkowicie świadomości ekologicznej – z dziką satysfakcją palą węglem ile wlezie.

Wielka ironia, a raczej cyniczny chichot historii polega na tym, iż pisarka z dredami – pozująca na buntowniczkę, ekolożkę i obrończynię demokracji, a z drugiej strony pełna pogardy i uprzedzeń do Polaków – jest tylko i wyłącznie narzędziem w rękach finansowych elit, które za pomocą ideologii i propagandy chcą złamać kręgosłup jednemu z najbardziej niesubordynowanych, walecznych  i niepokornych narodów. Stalin miał podobno powiedzieć, iż komunizm pasuje do Polski jak siodło do krowy. Ja myślę, że nam to wszystko pasuje jak jastrzębiowi kurnik… I niech tak zostanie.

                                                                                                                                            Włóczykij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*