Kim musi zginąć w imię demokracji! (2)

Korea Północna jest fenomenem kraju, który mimo światowej izolacji wytrwał w swych przekonaniach – nie tylko w dyktaturze (w strachu i łzach), ale i w przekonaniu o słuszności swoich racji. Kim Dzong Un nie potrzebuje robić na swej ziemi piekła, jakie zgotował swemu narodowi Pol Pot. Kim idzie raczej ku normalizacji. Więźniów politycznych w kraju jest jeszcze bardzo wielu, ale w trakcie jego rządów nie zwiększyła się ich liczba. W sumie politycznych jest znacznie mniej, niż za rządów jego dziadka – Kim Ir Sena. Co ciekawe, dyktator nie zamknął się całkowicie w swym chorym świecie, a ma pogląd na to, co się wokół dzieje. Wyciąga wnioski – również gospodarcze. Kim Dzong Unowi udawało się w latach 2012-2014 wprowadzać stopniowe zmiany w model gospodarczy kraju. Polepszono głównie warunki dla rolników, przestano nękać prywatnych przedsiębiorców. Spowodowało to wzrost gospodarczy – teraz nie ma już mowy o głodzie, wzrósł poziom dobrobytu ludności i to nie tylko w Pjongjangu. To jednak nie liberalizacja czy prywatyzacja, tylko kombinacja wzrostu gospodarczego i ścisłej kontroli.

Korea Kim Dzong Una jednak to wciąż państwo, znacznie standardami odstającymi od innych. Według indeksu CPI (Corruption Perceptions Index) piastuje niechlubne pierwsze miejsce wraz z Somalią wśród krajów najbardziej skorumpowanych (zapomnieli o Polsce?).

Korea Północna potrzebuje dolarów. Temu celowi ma służyć stopniowe jej otwarcie na świat. Po pierwsze turystyka. Dziś można pojechać do tego państwa, ale tylko za pomocą wyspecjalizowanych biur podróży, nie ma możliwości, by pojechać tam bezpośrednio samemu. W roku 2016 Koreę Północną odwiedziło 100 tysięcy zagranicznych turystów. Zdecydowana większość z nich, aż 95 tys., to Chińczycy, którzy ze względu na dobre stosunki z reżimem mają zdecydowanie łatwiejszy wjazd na teren Korei Pn. niż obywatele innych państw. Pozostałe 5 tys. to podróżujący z krajów zachodnich, w tym Stanów Zjednoczonych. Drugi powód to pieniądze – zagraniczni turyści dostarczają Kimowi miliony. W 2014 roku zarobił na nich 43 mln dol., czyli blisko 170 mln zł. Najtańsza, pięciodniowa wycieczka z wylotem z Pekinu, organizowana przez Koryo Tours, jedną z agencji turystycznych z siedzibą w Chinach, to koszt 1 tys. euro (4,2 tys. zł), a najdroższa, 12-dniowa – 2800 euro (ok. 11 tys. zł).

W Polsce także istnieje jedno biuro podróży, organizujące wyjazdy do KRLD. Tu koszt za 10-dniowy pobyt (z wylotem z Warszawy) to 12 tys. zł. Dyktator chciałby, by do 2020 roku jego kraj każdego roku odwiedzały 2 miliony turystów, czyli 20 razy więcej niż obecnie. Kwota, która docierałaby wraz z nimi, robi wrażenie. Jeśli obcokrajowcy wydawać będą nie mniej niż obecnie, wyniesie ona 800-900 mln dol. Zamierzenia dyktatora są ambitne. I faktycznie robi on wiele, by przynajmniej próbować zrealizować ich część. Od momentu przejęcia władzy przez Kima w KRLD otworzono ośrodek narciarski Masik, a w samym Pjongjangu wybudowano wielki aquapark, przebudowano także największe lotnisko w kraju. W planach jest nawet stworzenie specjalnego kurortu dla… surferów. Turyści nie mogą jednak liczyć na swobodę, bo już na granicy ich wszelki dobytek jest ściśle prześwietlony (szukane są materiały religijne, polityczne, przeglądana zawartość laptopów). Turyści praktycznie przez cały czas znajdują się w Korei Pn. pod czułą opieką miejscowych opiekunów-przewodników. To członkowie Partii Pracy Korei, którzy pilnują obcokrajowców –  gdzie idą, co robią, jakie wykonują zdjęcia. By jeszcze łatwiej kontrolować obcokrajowców, umieszczani są oni w jednym z  państwowych hoteli, przeznaczonych specjalnie dla zagranicznych gości. Najczęściej meldowani są jednak w jednym – Yanggakdo, zwanym też Alcatraz. Zbudowano go na wyspie, której opuszczenie na własną rękę jest praktycznie niemożliwe.

W hotelach teoretycznie turyści mają Internet, do którego nie mają dostępu zwykli mieszkańcy kraju. A tylko teoretycznie dlatego, że jest bardzo drogi – trzeba za niego płacić kilkadziesiąt euro za dzień.

Kolejnym źródłem dochodu dla Korei Północnej jest otwarcie się jej na współpracę gospodarczą z Chinami i Koreą Południową. Istnieje strefa przemysłowa Kaesong, przy granicy z Południem, gdzie zlokalizowane są fabryki południowokoreańskich firm. Pracuje w nich tania siła robocza w postaci 50 tys. Koreańczyków z Północy. W ubiegłym roku Kaesong przyniosła reżimowi raptem dwa razy więcej zysku niż turystyka – 86 mln dol. Handel wewnętrzny wzrósł o 15 procent do 1,97 miliardów dolarów, z czego 99,5 procent pochodzi z wymiany w obszarze przemysłowym, położonym w północno-koreańskim mieście przygranicznym Kaesong.

Inne źródło wpływów w dolarach dla Kim Dzong Una jest niewolnicza praca jego rodaków w firmach, rozsianych na całym świecie, m.in. w Polsce. W Warszawie, tuż obok Świątyni Opatrzności Bożej, na budowie Oazy Wilanów przy alei Rzeczypospolitej, pracuje około 50 Koreańczyków z komunistycznej Północy. Obecnie liczbę Koreańczyków z Północy szacuje się w naszym kraju na co najmniej 800. Północnokoreańscy pracownicy pracowali w sadzie owocowym pod Sandomierzem, na nadmorskich budowach i w Stoczni Gdańskiej.

Łącznie na świecie pracuje nawet 50 tys. robotników z Korei Północnej. Dzięki temu reżim generuje zysk nawet 2 miliardów dolarów rocznie. (Cdn.)

Roman Boryczko

2 komentarze do “Kim musi zginąć w imię demokracji! (2)

  • Pingback: Kim musi zginąć w imię demokracji! – My Budowlańcy

  • 02/05/21 o 12:20
    Permalink

    Opluwając Kima trzeba także przypomnieć o takich wspaniałych “demokratach” Zachodu jak: Franco, Salazar, Pinochet, Stroessner, Peron, Batista, Papadoc, Truillo, Diem… – nie wspominam już o takich ludobójcach i ludożercach jak Bokassa czy Czombe, bo to dzika Afryka. Dlaczego tak mało mówi się o tych “obrońcach wartości”? Bo Zachód się ich wstydzi? Kim nie jest ani gorszy, ani lepszy od nich, ale to właśnie on jest tym najgorszym. Tyrani, których tu wymieniłem zostali stworzeni przez USA dla osiągnięcia ich celów, a potem z większością postąpiono, jak z Murzynem – zrobili swoje albo zaczęli sprawiać kłopoty, to mogli odejść – najlepiej z tego świata, jak łajdackiej pamięci Usama ben-Laden, który najpierw walczył z komunizmem, a potem ze swymi mocodawcami. Trzeba go było zabić, bo proces byłby bardzo nieprzyjemny dla Ameryki… .

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*