Mordercy Joli Brzeskiej wciąż śmieją się nad jej grobem (4)

W 2006 roku w wyniku wielokrotnych podwyżek cen najmu lokali mieszkańcy Nabielaka 9 popadli w spiralę zadłużenia. Nowi właściciele, a byli nim z nadania Mossakowskiego – Hubert Massalski („grupa SS”), od niedawna współpracownik mężczyzny i licencjonowany zarządca nieruchomości. Lokal Jolanty Brzeskiej Massalski (posiadający tytuł księcia!) kupuje od Mossakowskiego za kwotę 10 tys. zł. Sprzedaje swoim rodzicom, którzy odsprzedają go współpracownikowi Mossakowskiego za 12 tys.

Mossakowski składał Brzeskiej propozycję nie do odrzucenia, oferując kwotę 120 tysięcy złotych za mieszkanie warte w dzikiej odsprzedaży około 300 tysięcy (za tyle je sprzedawał „duet SS”), a nominalnie owo mieszkanie zostało wycenione na prawie milion złotych! Brzeska popadała w spiralę zadłużenia po bezzasadnych podwyżkach. Inni lokatorzy byli również nękani i grożono im eksmisją. W wyniku tych zdarzeń w 2007 r. Brzeska z innymi rodzinami, które były w podobnej sytuacji jak ona, powołała Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, które dziś nosi jej imię. Zajmowało się ono wraz z anarchistami i warszawskimi autonomistami obroną poszkodowanych, uczestniczeniem w blokowaniu nielegalnych eksmisji, sprawami sądowymi.

Córka Brzeskiej zeznawała w sprawie Nabielaka 9 przed komisją weryfikacyjną w październiku 2017 r. Mówiła wówczas, że „mama nie czuła się bezpieczna w swoim własnym domu”. To były zastraszania, ale nikt nie spodziewał się najgorszego. Brzeska wyszła z domu po południu 1. marca 2011 roku i nigdy do niego nie wróciła. Jej zaginięcie zgłosiła na policję córka, Magdalena. Tego samego dnia ok. godz. 16:30 spacerowicz odkrył tlące się jeszcze świeże zwłoki starszej kobiety. Ciało leżało twarzą do ziemi, nogi wyprostowane, jedna ręka zgięta, druga włożona pod głowę. Skóra była spalona w wielu miejscach. Denatka wobec rozległych obrażeń nie była do zidentyfikowania. Doszczętnie spłonęło ubranie, zostały tylko buty, nie było dokumentów.

Las Kabacki. Dziwne miejsce, by popełniać samobójstwo. Niby odludzie, a jednak co chwilę ktoś przejeżdża rowerem, uprawia jogging, spaceruje! Szpaler drzew, alejka, kawałek dalej polana, na której można grillować. Jeszcze dalej Park Kultury w Powsinie. Dziwna lokalizacja, szczególnie na tak bezwzględną egzekucję w biały dzień! A jednak to właśnie tam ktoś zamordował Jolantę Brzeską. Zabił, paląc ją żywcem. To pewne, tak ponad wszelką wątpliwość wynika z sekcji zwłok. Kobieta żyła, gdy jej ciało objęły płomienie. Badanie wykazało obecność sadzy w dolnych drogach oddechowych. Czyli: już się paliła, ale jeszcze oddychała. Przyczyną śmierci był tzw. wstrząs termiczny.

Przybyli na miejsce policjanci zachowywali się wyjątkowo nonszalancko. Nie zebrano wszelkich dowodów, pogubiono je, nie zabezpieczono odpowiednio miejsca odkrycia zwłok, zgubiono bilingi świadków, nie zabezpieczono samochodów Mossakowskiego i Massalskiego. W książce Ciszewskiego i Nowaka Wszystkich nas nie spalicie pojawia się także niewyjaśniona historia samobójstwa policjanta, który został wyznaczony do zbadania próbek, pobranych z mieszkania Brzeskiej. 17. marca, a więc w kilkanaście dni po zabójstwie Brzeskiej, strzelił on sobie w głowę ze służbowego pistoletu w mokotowskim komisariacie. 

Praca operacyjna też wygląda co najmniej dziwnie. Pięć dni po odnalezieniu zwłok policjanci skojarzyli zaginioną i denatkę! Dopiero po sześciu tygodniach przychodzi potwierdzenie próbek DNA, pobranych ze zwłok i z rzeczy osobistych Brzeskiej. Aż cztery miesiące z komendy rejonowej sprawa przechodzi do właściwego pionu – wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw w Komendzie Stołecznej. W sprawie morderstwa, gdzie liczą się godziny, dzień – do kilku dni, gdzie świadkowie pamiętają wtedy najwięcej, można znaleźć najwięcej śladów.

Każdy, pozornie nieistotny drobiazg, może przynieść przełom i doprowadzić do sprawcy. Po mijających miesiącach trudno o przełom. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

listopad 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*