Miasto ekskluzywnych slumsów

Czym są slumsy? Nie sięgam do definicji encyklopedycznej. Zdaję się na własną wiedzę, intuicję i wyobraźnię. Powstają spontanicznie na obrzeżach dużych aglomeracji, z czasem tworząc coś na kształt organicznej materii, niczym rafa koralowa okalająca wyspę, otaczając starsze, historycznie centrum miasta. Rządzi nimi przypadek – w każdym aspekcie ich powstawania, poczynając od braku jakiegokolwiek planu w zakresie infrastruktury urbanistycznej, a kończąc na przypadkowych materiałach, z których to – z konieczności – są budowane. Ludzie, którzy je wznoszą, nie oczekują niczego od oficjalnych przedstawicieli miasta. Jeżeli podejmują pracę, to jest ona zazwyczaj źle płatna i nie ma żadnego związku z jakąś przemyślaną strategią rozwoju samego ośrodka miejskiego. Między napływającą masą ludzką a Metropolis nie ma żadnej umowy, żadnych warunków ani oczekiwań, jest tylko prowizoryczne „teraz”, którego obrazem jest zaimprowizowana przestrzeń – sklecona z blachy i kartonów. Życie owych budowniczych nie jest wkalkulowane w żaden rozwój społeczny, ekonomiczny czy kulturalny metropolii, na obrzeżach której wegetują. Nikt nie przewidział dla nich dróg, traktów komunikacyjnych, sklepów, przedszkoli, parków czy ośrodków kultury. Przestrzeń nie jest żadną wartością, godną  mieszkańców tych osiedli, będących odbiciem brutalnej i bezdusznej ekonomii. Nikt nie zastanawia się nad przyszłością tej chaotycznej masy ludzkiej,  organizującej swoją wegetację wokół „centrum”, dającego poczucie jakiś perspektyw – a może jedynie złudzenie takowych.

Powyższy opis kojarzy się nieodwołalnie z obrazem suburbia jakiegoś potężnego miasta Trzeciego Świata… być może Meksyku lub Rio de Janeiro. Prowokacyjnie, pisząc te słowa, miałem na myśli Kraków. Kwestia dość wymowna z uwagi na to, jakie w polskiej historii miejsce zajmowało to miasto. Dla przypomnienia podam: historii dziś czterdziestomilionowego, dość sporego obszarowo państwa w centralnej Europie. Gród, wpisany na listę dziedzictwa UNESCO. Kraków jest miastem, do tej pory nie posiadającym całościowego planu zagospodarowania przestrzennego. Ktoś powie, że to pracochłonny oraz długotrwały proces i nie należy się tu doszukiwać drugiego dna. Być może. Ja jestem jednak odmiennego zdania. Sprawa planu zagospodarowania przestrzennego, winna być dla takiego miasta jak Kraków sprawą jednoznacznie priorytetową, zwłaszcza w warunkach zmiany ustroju politycznego i ekonomicznego po ‘89 roku. Tak naprawdę bowiem, brak tego planu służył przez ponad dwie dekady – i służy nadal – tylko skorumpowanym urzędnikom i chciwym deweloperom, dopuszczającym się niezliczonej ilości nadużyć. Z czasem doprowadzając do nieodwracalnej dewastacji urbanistycznej, której charakter nieodwołalnie przełożył się na inne aspekty życia obywateli Krakowa.

Lista bezmyślnych  zaniedbań oraz celowych, złych decyzji, jest niebotyczna. Materiał na niejedno śledztwo dziennikarskie, niejedną książkę – godną skandynawskich kryminałów. Na pewno jednym z czołowych, fatalnych posunięć administracyjnych i urbanistycznych było wprowadzenie praktycznie do samego centrum miasta takiej ilości galerii handlowych. To przełożyło się nie tylko na zagęszczenie ruchu samochodowego (smogu!) w ścisłym centrum (molochy typu Galerii Krakowskiej czy Galerii Kazimierz) ale też w znacznej mierze na upadek drobnego handlu w obrębie plant. Dalszą konsekwencją tego jest zubożenie mieszkańców i niekorzystne prądy migracyjne. Nie jestem ekonomistą, ale też nie jest tajemnicą, iż duże, zagraniczne sieci handlowe nie płacą praktycznie podatków lub posiadają doskonałe sposoby ich minimalizowania. Jeden hipermarket lub galeria handlowa odbiera miejsca pracy rzeszy drobnych przedsiębiorców, a biorąc pod uwagę często rodzinny charakter takich firm, można mówić spokojnie o tysiącach osób, które muszą się decydować na pracę za marne stawki u faworyzowanych przez „Państwo-Miasto” potentatów lub myśleć o emigracji do innego miasta czy wręcz za granicę.

Reasumując: ogromna część pieniędzy z podatków opuszcza miasto, podobnie jak rzesze ludzi poszukujących lepszych perspektyw – normalnego środowiska ekonomicznego.  Żeby nie być gołosłownym, wystarczy  zestawić plac Imbramowski, gdzie funkcjonują setki drobnych producentów i handlarzy, oferujących często własne produkty,  z którymkolwiek hipermarketem. Czy miasto nie dysponowało tego typu terenami w obrębie (lub pobliżu) centrum, które mogłoby zagospodarować i  dzierżawić drobnym przedsiębiorcom? Pewne jest tylko to, iż całość wypracowanych dochodów, wliczając w to podatki i przychód z najmu pozostawałby „na miejscu”. Mam silne poczucie, że JEDEYNE  na co stać –  co potrafią –  do czego sprowadza się „gospodarność” polityków w Polsce od 30 lat, to wyprzedawanie majątku narodowego. Nie jest też tajemnicą, iż przeciętna płaca w hipermarketach czy innych przybytkach konsumpcji zaspokaja co najwyżej  podstawowe potrzeby dorabiających sobie na studiach dwudziestolatków. Jeżeli Kraków jest obecnie atrakcyjny dla kogoś pod względem możliwości pracy, to pomijając wąski margines specjalizacji, pewną niszę oraz pracę „po układach”, to jest on głównie zapleczem out sorsingu i tanich kadr branży IT.

Miasto tworzą ludzie, których aktywność skupia się wokół różnych aspektów życia, zarówno tego szeroko rozumianego obywatelskiego, społecznego, kulturalnego jak i też ekonomicznego. Oficjalnych władz Krakowa od bardzo długiego czasu w ogóle nie interesuje ten aspekt – czyli mówiąc wprost: człowiek. Liczą się tu tylko spektakularne inwestycje, oderwane od kontekstu społecznego; interesy dużych grup kapitałowych, kokietowane przez władze miasta i oczywiście deweloperów, będących de facto realnymi zarządcami Krakowa.

Ludzie mają możliwość „współtworzyć miasto” wtedy, jeżeli dojazd do pracy zajmuje im powiedzmy 20-30 minut normalnym środkiem komunikacji – a nie godzinę w zatłoczonym autobusie czy korku samochodowym. Miasto zatrzymuje – mówiąc górnolotnie – twórczych i kreatywnych ludzi, jeżeli jest ono przyjazne do życia, a ta przyjazność w dużej mierze wynika właśnie z infrastruktury komunikacyjnej i perspektyw ekonomicznych. W przypadku Krakowa dotyczy to również atrakcyjności turystycznej miasta. Dzień dzisiejszy dla Krakowa to komunikacyjny paraliż – praktycznie na każdym poziomie. Jest to efektem fatalnych i nieodwracalnych decyzji urbanistycznych. To właśnie brak planu zagospodarowania przestrzennego  w kwestii budownictwa wielorodzinnego najbardziej okaleczył  Kraków, zarówno urbanistycznie jak i społecznie. Architektura ma bowiem zawsze funkcję społeczną, stając się odzwierciedleniem stosunków, panujących w danej zbiorowości, ale zarazem współtworząc jakość tychże relacji. Oczywiście dla ludzi opanowanych obsesją zysku i niczym więcej, jest to rozumowanie abstrakcyjne oraz niezrozumiałe. Wydaje się niemal logiczne, że planując zabudowę o określonej intensywności należy brać pod uwagę możliwość dojazdu, odpowiadającą realnym potrzebom osiedlających się tam ludzi; nie możliwość „dostania się” tam i „wydostania”, ale swobodne i wydajne połączenia komunikacyjne. Często drogi przy których powstają „imponujące”, eklektyczne kompleksy deweloperskie nie dość, że nie posiadają poboczy, chodników, są dziurawe, to często nie są w ogóle przygotowane do obsługi tak intensywnego ruchu samochodowego ani pieszego. Całkowicie odrębną kwestią stają się parkingi, boiska, parki, place zabaw, biblioteki, przedszkola czy wreszcie szkoły – biorąc pod uwagę potężne rozmiary kompleksów mieszkalnych, pochłaniających okołomiejską przestrzeń niczym złośliwy nowotwór. Miasto oczywiście musi się rozwijać, ale termin „rozwijać” czy „rozbudowywać” przeciwstawiłbym pojęciu „rozrastania się” – chaotycznego, przypadkowego, pozbawionego estetyki;  a co najistotniejsze, nie nastawionego w żadnej mierze na konstruktywny rozwój społeczny.

Realny socjalizm niósł ze sobą wiele złego w Polsce – i to nie tylko w kwestii politycznej czy ekonomicznej – ale również w wizji architektonicznej czy urbanistycznej. W dużej mierze przyczynił się do zniszczenia tożsamości kulturowej polskiej wsi – ogołocenia jej z tradycji architektonicznej. Pomijając jednak wszystkie negatywne skutki, jego architekci (zarówno ci ideowi, jak i ci bezpośrednio realizujący wytyczne w przestrzeni) kierowali się przynajmniej częściowo jakimś dobrem społecznym. Osiedla mieszkaniowe z tych lepszych czasów socjalizmu były przecież kompleksowymi założeniami urbanistycznymi. O odległościach pomiędzy oknami budynków nie decydowały centymetry, przekładające się na wartość rynkową ziemi; w osiedlach były boiska, place zabaw, parkingi zaspokajające w pełni ówczesne potrzeby mieszkańców. Praktycznie każde większe osiedle miało swój dom kultury, gdzie była biblioteka, harcówka, a nierzadko bogaty program różnego rodzaju zajęć dla dzieci.

https://www.youtube.com/watch?v=i4G3BYyOSYg

 Wydaje się niemal oczywiste, że to właśnie szeroko rozumiane władze miasta powinny stać na straży interesu publicznego i społecznego w szerszej oraz dalszej perspektywie. Z jakiego powodu włodarze Krakowa odcięli się od pewnej tradycji w myśleniu o przestrzeni miejskiej i publicznej? Dlaczego urzędnicy miejscy różnych szczebli od lat idą na rękę kombinatorom, cwaniakom i pazernym deweloperom, zupełnie nie licząc się z interesem  jego mieszkańców i obywateli? Odpowiedź na te pytania nie jest na pewno jednoznaczna i dotyczy wielu aspektów. Szukając jednak odpowiedzi można by sięgnąć do przeszłości, do  przełomu XIX i XX wieku. Porównując tamten okres z obecnym na płaszczyźnie ekonomicznej, politycznej i – co istotne – społecznej, można dość do dość prostej a zarazem trafnej diagnozy. Dla ludzi pokroju Dietla, Jordana, Bednarskiego, Babińskiego i wielu innych, tworzących tak naprawdę obraz nowoczesnego miasta tamtego okresu, pojęcie misji społecznej było czymś realnymi i wymiernym. Budując miasto przez duże „M”, budowali tak naprawdę podwaliny wolnej Polski, ojczyzny. Aż chciało by się zestawić powierzchnię powstającego ówcześnie parku Jordana z ogólną liczbą ludności Krakowa w tamtym okresie. Pod koniec dziewiętnastego wieku powstało w Krakowie Towarzystwo Gimnastyczne Sokół, a na początku dwudziestego wieku dwa kluby sportowe: Cracovia (1906) i Wisła (1907), których to działalność przekładała się bezpośrednio na szerzenie kultury fizycznej wśród młodzieży. Przypomnę, że za mojej młodości w Krakowie (lata 80. XX w.) było osiem basenów otwartych… Obecnie jest tylko Klepardia. Kraków ma też tylko jedno kryte lodowisko, należące do KS Cracovia. Obecni włodarze Krakowa szczycą się dużymi inwestycjami, w rodzaju Centrum Konferencyjnego czy Hali Sportowo-Widowiskowej, z drugiej strony pomijając milczeniem niewypały finansowe i architektoniczne, w postaci np. stadionu Wisły. Są to przykłady niegospodarności, idące w setki milionów złotych.

Kraków jest obecnie dla mnie miastem przypadkowym, bez tożsamości, odwołującej się do jakiejś wizji. Bez nowych parków, bez praktycznie żadnej infrastruktury sportowej dla szarego obywatela. Jest miastem byle jakim – dokładnie takim, jak ludzie sprawujący nad nim pieczę. Jest emanacją stanu umysłu ludzi, dzierżących w nim władzę. Czechowicz miał powiedzieć, że „miasto jest jak księga”. Mówiąc to, miał na myśli Lublin, z którym był całe życie związany. To były słowa poety, humanisty i myśliciela. Słowa piękne. Co mogli by szczerze powiedzieć o Krakowie ludzie, odpowiedzialni za jego obraz i charakter obecnie? Może to, że przy okazji małych, drobnych inwestycji ciężko się „gospodaruje” finansami. Trzeba się dużo namyśleć, napracować – a wstęg się nie przecina w błysku fleszy – taka mozolna, upierdliwa praca u podstaw. Duże inwestycje, poza tym, iż są spektakularne, dają też spore „możliwości”… rabowania środków publicznych. Przetargi, bankiety, szkolenia, wyjazdy reprezentacyjne etc. A po nas choćby potop! By daleko nie szukać, wystarczy  przywołać pomysł z Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi. Duże i spektakularne inwestycje mają tylko i wyłącznie wtedy wartość, jeżeli są wkalkulowane w ogólny pomysł na rozwój ośrodka miejskiego. Bez infrastruktury drogowej, dobrej bazy noclegowej, dobrej komunikacji, a przede wszystkim bez dobrego gospodarza, staną się one z czasem tylko obciążeniem finansowym dla podatnika.

Dwór Pana Jacka może zaklinać rzeczywistość opowieściami o „europejskości” Krakowa. Jest to jednak tylko puste hasełko etatystów, pozbawionych jakichkolwiek zdolności kreacyjnych, dbających jedynie o doraźne korzyści i ciepłe posadki. To pohukiwanie miernych biurokratów, napinających się do europejskości, jak wiejski wykidajło napina się przed drzwiami wiejskiej dyskoteki. Prawdziwą miarą poziomu rozwoju miasta jest całościowy pomysł na jego urbanistyczną ekspansję, na jego charakter –  oparty o określoną wizję. Czegoś takiego nie ma i nie było. Kraków to obecnie parę zabytkowych ulic, tonących w morzu galerii handlowych i pubów, otoczonych chaotycznym, przypadkowym morzem deweloperskich inwestycji, bez praktycznie żadnej infrastruktury komunikacyjnej na miarę europejskiej metropolii,  jeśli mieć tu na myśli Pragę, czy nawet Warszawę. Moje pierwotne skojarzenie Krakowa z slumsami trzeciego świata jest przewrotne i prowokacyjne – jeśli chodzi oczywiście o skalę i charakter porównania – natomiast co do samych mechanizmów ekonomicznych, sposobu myślenia władzy o aspekcie społecznym, to na pewno bliżej jest Krakowowi do faveli Miasta Boga niż Kopenhagi. Niestety.

Jakub Pańków

Fot.: Autor

P.S.

https://gazetakrakowska.pl/krakowosiedle-avia-staje-sie-problemem-zaplacimy-zamiast-dewelopera/ar/12906898

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*