Mentalna kolonizacja – językowy karabin maszynowy, wymierzony w twój mózg

 

Język, jako podstawowe narzędzie komunikacji międzyludzkiej, ma także charakter kulturotwórczy w obrębie jednej zbiorowości (kulturowej, narodowej, etnicznej etc.), jak i ekspansywny w obrębie kultur zasadniczo mu obcych (vide: Kulturkampf, rusyfikacja, podbój obu Ameryk, makdonaldyzacja etc.). Ekspansja owa ma zatem wiele twarzy i niekoniecznie musi wiązać się z rozlewem krwi w imię panowania, podboju, kolonizacji. Dzieje ludzkości podają mnóstwo przykładów językowej monopolizacji i chęci wykorzystania języka w charakterze broni, zapewniającej relatywnie łatwą penetrację obcych kultur, a co za tym idzie faktyczną potęgę określonych wpływów ekonomicznych i politycznych. Historyczne okresy dominacji na pewnych obszarach takich języków jak łacina, francuski, hiszpański, portugalski, rosyjski czy angielski – ściśle wiązały się z faktycznym podbojem terytoriów. Obecna sytuacja na świecie, rozpatrywana pod kątem dominacji językowej ma ścisły związek z nachalną, szaleńczą niemal próbą wtłoczenia całego świata w schemat quasi-kulturowego szaleństwa amerykanizacji. Wcześniejsze podboje kolonialne Wielkiej Brytanii i niespodziewany boom gospodarczy Stanów Zjednoczonych ugruntowały pozycję języka angielskiego, spychając na dalszy plan języki: francuski, hiszpański i portugalski.

Obecna wizja demokracji liberalnej, wolnorynkowej swobody i wzorców kulturowych rodem z Disneylandu, realizuje się głównie dzięki masowej propagandzie języka angielskiego, kreowanego na uniwersalne narzędzie porozumiewania się; nie bez powodu Wielka Brytania i USA ładują masę pieniędzy w system promocji języka angielskiego. Ekspansja ekonomiczna wielkich molochów-koncernów, połączona z sugestywną (acz najpłytszą z możliwych) reklamą powoduje, że angielski jest obecny od Moskwy, przez Pekin, aż po kraje Trzeciego Świata. Takie „drobiazgi” jak angielski kreator nowomowy, obecny w obcych mu kulturowo obszarach w postaci nazw firm i restauracji, angielski jako język dominujący w muzyce, czy kontaktach międzynarodowych, to już proces samonapędzającej się machiny autosugestii: „Muszę nauczyć się angielskiego – tyle osób na świecie włada tym językiem. Angielski to furtka na świat”.

Innymi słowy, mamy do czynienia z największym modelem snobistycznej ekspansji językowej. Nie ma bowiem żadnego racjonalnego uzasadnienia, by dobrowolnie, z uśmiechem na twarzy uczyć się języka, który jest niezmiernie trudny, skomplikowany, obwarowany całym mnóstwem wyjątków gramatycznych, składniowych etc. Najczęściej powtarzanym niemal mechanicznie argumentem jest to, że angielski jest najbardziej rozpowszechniony, dlatego jego znajomość jest absolutnie konieczna. Yuppies, bywalcy Wall Street, wyluzowana młodzież, kapele punkowe, grupy wolnościowe – wszyscy jak jeden mąż powtarzają ten oklepany frazes, pozbawiony jakichkolwiek racjonalnych konotacji. Idąc tym tropem, moglibyśmy uznać, iż najlepszym z możliwych jest system kapitalistyczny, bo „mnóstwo ludzi na świecie uznaje zasadność jego istnienia i efektywność funkcjonowania”. Bo tak już jest. Bo nic na to nie poradzimy. Bo nie ma alternatywy. Prawda, że absurdalne?

 

Czy rzeczywiście nie ma alternatywy? Owszem, jest. Alternatywa owa charakteryzuje się wszystkim, co pozwala jej pretendować do roli prawdziwie uniwersalnego narzędzia komunikacji globalnej:

–     jest anarodowa:

–     w sensie etniczno-kulturowym nie należy do nikogo, a zarazem należy do wszystkich, dlatego:

–     nie można na niej zarobić, zrealizować wąskich interesów poszczególnych grup;

–     jest prosta, klarowna i wysoce elastyczna lingwistycznie.

 

Tą alternatywą jest międzynarodowy język esperanto. Zapomniana fanaberia polskiego lekarza, obiekt fascynacji garstki ludzi na świecie, element hobby dla emerytów i filatelistów… Czy tak jest naprawdę?

Od końca XIX wieku esperanto funkcjonuje w praktyce na całym świecie. Język ten i jego użytkownicy przeżywali okresy represji (hitlerowskie Niemcy, stalinowska Rosja, maoistowskie Chiny etc.); język łączący wszystkich ludzi świata, platforma porozumienia ponad granicami państwowymi i narodowymi stał się niewygodnym przeciwnikiem na drodze załatwiania partykularnych interesów na gruncie płytkich narodowych resentymentów. Esperanto, odbierając monopol na komunikację wszystkim narodowym językom, pretendującym do roli monopolu na świecie, musiał stać się solą w oku dla wielu środowisk. Zamenhof, jako chrześcijański humanista, marzył o globalnym porozumieniu na rzecz pokoju…

Mamy XXI wiek. Esperanckie grupy na całym świecie zrzeszają lekarzy, nauczycieli, muzyków, radioamatorów, mistyków, inżynierów, robotników, katolików, anarchistów i to właśnie tym ostatnim w dużej mierze język ten zawdzięcza rozwinięcie skrzydeł na początku XX wieku. Był on wtedy nazywany „łaciną robotników”. W esperanto drukuje się książki, prasę, komponuje się piosenki, nadaje audycje radiowe. Kongresy esperanckie gromadzą miliony ludzi na całym świecie. Esperantyzm to stabilna kultura nienarodowa, bazująca na unikalnym odczuciu solidarności międzyludzkiej; cóż bowiem lepiej łączy Chińczyka i Francuza, Niemca i Nigeryjczyka, Kanadyjczyka i Brazylijczyka? To, że dzięki wspólnej platformie językowej są oni po prostu esperantystami, przestają wzajemnie identyfikować się jako przedstawiciele narodów, a stają się… ludźmi. Trudno bowiem w chwili obecnej poczuć ludzką więź z „obcym”, jeśli między nim, a tobą istnieje nieprzekraczalny mur religijnych, etnicznych, nacjonalistycznych, ideologicznych  uprzedzeń.

Esperanto z powodzeniem pełni rolę komunikatora wśród współczesnych anarchistów na całym globie. Niestety snobizm i krótkowzroczność wielu „aktywistów”, wciąż każe podnosić irracjonalny argument: „Mało osób zna esperanto, więc po co się go uczyć?”

Komentarz w tym przypadku jest zbędny. Ogrom ludzi, odwołujących się do międzynarodowej solidarności nie dostrzega, że język jest również jednym z wielu elementów ekonomicznej kolonizacji i mentalnego podboju. Miliony euro wydawane na tłumaczenia konferencji unijnych biurokratów, miliony funtów zarabianych na kursach angielskiego, rzesze upierdliwych korepetytorów, pocenie się nad zrozumieniem takich koszmarków, jak czasy zaprzeszłe… Doprawdy rzesze ludzi uwielbiają komplikować sobie życie i zażarcie bronić narzuconego im stanowiska.

Esperanto nie jest agresywnym sprzeciwem wobec języków narodowych, nie głosi nienawiści do angielskiego, niemieckiego, francuskiego itd. Rzecz w tym, że ŻADEN język narodowy nie może być traktowany jako uniwersalny przy jednoczesnej dyskryminacji innych języków narodowych. Warto zastanowić się nad zasadnością wyjścia poza ten chory układ i rozważyć możliwości jakie daje nam międzynarodowy (i anarodowy) język esperanto.

Zasad gramatycznych nauczysz się w… godzinę (!), podstawowe słownictwo opanujesz w tydzień, po trzech miesiącach nauki, swobodnie porozumiewasz się z ludźmi na całym świecie. Esperanto to najprostszy na świecie język, który jest zarazem – dzięki elastycznemu, bezwyjątkowemu słowotwórstwu – niezwykle precyzyjny. I daje satysfakcję, kiedy rozmawiasz ze Szwedem, Albańczykiem, czy Litwinem i obaj nie czerwienicie się z powodu nieprzekraczalnej bariery językowej.

Poszperaj w bibliotekach i antykwariatach, zdobądź słowniki i kursy esperanckie. Po prostu wypróbuj esperanto.

 

Łukasz Wróbel

Na zdjęciu: pomnik twórcy esperanto w austriackim Linzu. Fot.: L. L. Przychodzki

One thought on “Mentalna kolonizacja – językowy karabin maszynowy, wymierzony w twój mózg

  • 06/04/15 o 00:07
    Permalink

    Zaśmiecaniem polskiego angielskim zajmuje sie również wielu tubylców Spotkałę się nawet z próbą tłumaczenia Polakom angielskich słów przy pomocy innych angielskich słów. Przykłd z jednej ze stron internetowych. ,,Ranking ( Top lista )…”..
    Włos się jeży i szczęka opada a na usta cisną słowa u-top autorze tubylcu swoją listę razem z rankingiem.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*