Lwów – ziemia i ludzie (2)

Zgodnie z ustaleniami obieramy kierunek na Lwów. Droga całkiem dobra, nawet bardzo – pomyślałem, niebawem jednak autobus przyhamował, zjechaliśmy z trasy na coś, co przypominało raczej polną dojazdową drogę do pól. Autokar kołysał się niebezpiecznie, niczym na wzburzonych falach – to na jedną, to na drugą stronę…

Trzeba się zatrzymać, bo właśnie babcia przegania stado krów. Staruszka podnosi głowę, odrzuca kij pasterski na bok i wita nas gestem rąk. Na pooranej wiekiem twarzy rysuje się pogodny uśmiech, po raz pierwszy poczułem coś wilgotnego na policzku, ukradkiem wytarłem oczy i nie domyślałem się wtedy nawet, że już niebawem nie tylko ja zaleję się łzami na amen.

Oto początek mojego pielgrzymowania – pomyślałem – jakże piękny, cudowny… W oddali majaczą wiejskie zabudowania, jeszcze jakby ukryte w bujnej zieleni i nagle kolejne nieprawdopodobne przeżycie. Na wiejską drogę wylegli mieszkańcy wioski – dzieci, dorośli staruszkowie i pani Maria z mężem, oboje siedzący na ławeczce przed wejściem do swojego domu… Wszyscy oni z wyciągniętymi w geście powitania rękami witali nas, machali. Radość po obydwu stronach była ogromna. Widzę tu – pomyślałem i już po raz drugi oczy nie potrafiły zatrzymać morza łez.

Wstyd? Może tak, lecz nie mnie jednemu oczy nabiegły szklistą mgłą. Już po chwili, autokar po raz kolejny zmienia kurs i wjeżdża na coś, co przypominało bardziej pasek od spodni, aniżeli drogę. Dojeżdżamy pod budynek szkoły, a tam mieszkańcy zorganizowali festyn, a raczej  na nasze powitanie. Była wiejska orkiestra, były tańce, śpiewy, a stoły uginały się pod jadłem i od słodkich miejscowych pyszności. (Przecież ci ludzie ledwo potrafią związać koniec z końcem – zrobiło mi się trochę przykro. Cóż „Gość w dom, Bóg w dom”, jak by nie było – nasz polski to zwyczaj!). Jak to u nas, bo poczuliśmy się dzięki gospodarzom jak u siebie. Był czas na wspomnienia, a także nagranie audycji. Już nazajutrz, oczywiście z orkiestrą, udaliśmy się do kościoła. Tam przywitał nas proboszcz miejscowej parafii. Podczas swojego wystąpienia wspomniał o historii parafialnego kościoła, zaś mszę świętą sprawował ksiądz z diecezji bielskiej – sprawujący opiekę duchową nad naszą pielgrzymką.

Po nabożeństwie, rzecz jasna przy dźwiękach wiejskiej orkiestry, wróciliśmy do budynku szkoły, tam też przekazaliśmy dary. Zbiórka pieniężna, zorganizowana naprędce „do czapki” wyszła całkiem nieźle. Wszystko to przekazaliśmy na ręce przedstawicieli lokalnych władz  i prosiliśmy, by zasilić tą kwotą budżet przedszkola. Podczas spotkania wspomniałem o pięknej akcji pomocy, którą kilka lat temu przeprowadziły – moje miasto Knurów, a także . Dodam tylko, że ślad tej akcji pozostanie na zawsze w Łanowicach w postaci proporczyka Knurowa i lokalnego czasopisma.

 

Czas pożegnania

Nie pomagały perswazje i nalegania red. Skalskiej, czas był ruszać w dalszą drogę, a jakoś nikomu nie spieszyło się, by opuszczać tak gościnne miejsce. Pożegnaniom nie było końca, a śpiew i dźwięki harmonii długo jeszcze docierały do nas. Autokar ruszył, malały coraz bardziej zabudowania Łanowic, aż w końcu pozostały już tylko w naszych wspomnieniach, tak samo jak niezapomniane chwile naszego spotkania z mieszkańcami. Przyjechała do nas Polska – powiedziała pani Maria, stojąca przy bramie swojego domu, a ja dodałem – My zaś kawał Ojczyzny, tej zdrowej, zobaczyliśmy właśnie tu…

 

Etap II kresowej pielgrzymki

We Lwowie oczekiwał na nas przewodnik z koszem chleba, którym zostaliśmy poczęstowani. Zwyczaj to piękny, znany także w moich stronach pomyślałem. Tyle, że motyw tkaniny, okrywający koszyk, z wiadomych przyczyn zupełnie inny.

Lwów – dziś miasto na Ukrainie – jest ważnym ośrodkiem nauki i kultury. Mieści się tam Uniwersytet Lwowski z niezliczoną ilością muzealnych eksponatów. Miasto to można nazwać chyba miastem kościołów. Warte jest polecenia odwiedzenie każdego z nich, a bogactwo wnętrz przyprawić może o zawrót głowy. (W jednym z kościołów wyznaczono boczną nawę na wystawę pełną bólu i goryczy. Pod stropem  zobaczyć można papierowe ptaki, jakby wszystkie za chwilę miały opuścić ziemię i odlecieć do Boga; symbolizują one dusze żołnierzy, poległych w toczącej się obecnie wojnie. Na ścianach świątyni umieszczono tablice ze zdjęciami poległych, a także dużych rozmiarów zdjęcia sierot (łzy, morze łez – inaczej w tym miejscu nikt nie może się zachować)… Wszystko to robi ogromne wrażenie, a przedmioty podziurawione kulami i pociskami jakby wołają do nas i przelewają szalę goryczy… Słyszymy krzyki, a zapach śmierci i jej szept, dzięki tej inscenizacji pewnie pozostanie w naszej pamięci na zawsze. Każdy, kto odwiedzi Lwów, powinien odwiedzić właśnie to miejsce, godne polecenia jest także wysłuchanie modlitwy w kościele ormiańskim – to wydarzenie także pozostawia niezapomniane wrażenia. (Cdn.)

 

Tadeusz Puchałka

Fot.: Wiesław Nowakowski

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*