Logika kolejnych fal pandemii… (7)

Szwecja, Chiny, a następnie… Polska

Przyszłość płatności i systemów finansowych dla globalistów jest wyłącznie bezgotówkowa. Wszyscy myślą, że gotówka niczego nie kosztuje. Nie płacimy przecież niczego za wypłatę z bankomatów, nie płacimy niczego za płatność w sklepie, gdy jesteśmy konsumentem. W rzeczywistości jednak gotówka kosztuje. I to sporo, bo ponad 1 proc. PKB rocznie. A to jest olbrzymi koszt dla gospodarki. Tego kosztu chce nas pozbawić wieszcz i wizjoner Tadeusz Kościński, dotychczasowy podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów.

Zaufany Kaczyńskiego, kolega Morawieckiego – to musi być ktoś szczególny, ważne, że urodził się w Londynie, ukończył Goldsmiths University of London (szkołę średnią), ma stały kontakt zawodowy z brytyjskim sektorem bankowym od przeszło trzydziestu lat, nikt nie wie kim jest, skąd pochodzi, co robi prywatnie, kompletna pustka! Tadeusz Kościński został tu sprowadzony na linię frontu „Polska bezgotówkowa!” To ciekawe pole do obrobienia – świat bez gotówki to obóz koncentracyjny tyle, iż bez drutu, baraków i porannych apeli. Cała reszta pozostaje bez zmian. Inwigilacja, kontrola przepływu i ocena! To jest świat, w którym każda transakcja jest informacją o miejscu pobytu płacącego i o tym, co kupił. To jest świat, gdzie nie ma prywatności, a co więcej – to jest świat, w którym w każdej chwili obywatel może utracić możliwość kupienia podstawowych artykułów żywnościowych. Wystarczy, iż zostanie mu zablokowany dostęp do karty płatniczej lub smartfonu, np. jako podejrzanemu o propagowanie faszyzmu lub antysemityzm.

Polacy nie są gołodupcami, a ich majątek ciągle jest bardzo intratnym kąskiem do grabieży przez sprytnego gracza! W roku 2020 majątek Polaków obliczono według wartości księgowej na 1,7 biliona złotych. Bilion znajduje się w bankowych depozytach. Dorosły Polak ma średnio 57,8 tys. majątku. Z pewnością nie jest to obliczone na podstawie wartości rynkowej, bo już sama wartość mieszkań (na głowę przypada w Polsce 25 m2) dałaby właściwie na mieszkańca te 78 000 zł. GUS wyliczył, iż w 2012 roku mieszczące się w Polsce środki trwałe (np. budynki, drogi, fabryki, środki transportu) były warte ponad 2,8 biliona złotych według wartości rynkowej. Ostrożnie przyjąć możemy, że posiadamy wartość do 7,2 biliona złotych, co daje RP 21. pozycję na świecie. Polacy wciąż „w skarpecie” trzymają ponad 200 mld zł, na co utyskuje minister finansów. Pieniądze te, gdyby były na kontach oszczędnościowych, przynosiłyby i Polakom i całej gospodarce zysk. Banki mogłyby zwiększyć akcję kredytową, Polacy liczyliby odsetki. Zamiast tego mogą odejmować od oszczędności inflację, która w ostatnim czasie zjada ich zaskórniaki.

2021 roku zadłużenie, w zależności od metody, ma wzrosnąć do odpowiednio 52,9 proc. lub 64,7 proc. PKB… W Polsce dług instytucji sektora rządowego i samorządowego (czyli inaczej general government) na koniec 2019 roku wyniósł 1 045,12 mld zł. Niektóre pozycje są pomijane w „polskiej metodologii”, niezależnie od opcji rządzącej. I tak np. w 2011 roku, aby nie przekroczyć progu zadłużenia, z państwowego długu wykreślono fundusz drogowy, emitujący obligacje, w 2013 roku dług publiczny, wynikający ze zobowiązań OFE został zamieniony na zapis księgowy w ZUS, zwiększając nie dług, a zobowiązanie państwa.
Pamiętajmy też, że obligacje, emitowane przez Skarb Państwa mogą być wykupowane przez podmioty zagraniczne (tutaj głównym graczem jest ChRL). Dług zagraniczny nie jest pożądany, bo uzależnia kraj od rynków światowych. Po wejściu na rynek Narodowego Banku Polskiego, udział inwestorów zagranicznych spadł. Dobry przykład to Japończycy, którzy pożyczają od Japończyków. Z kolei obligacje wyemitowane przez Greków, znalazły się w rękach głównie niemieckich banków. Nasze obligacje skupują Chińczycy. Do tego dochodzi obsługa długu: raty kapitałowe i odsetki. Widzimy z tych obliczeń, iż aby pozbyć się długów i nie obciążać nimi kolejnych pokoleń, każdy Polak powinien pozbyć się wszystkich swoich depozytów w gotówce – wychodzimy na zero. Zostaje nam tylko to, co zbudowaliśmy, żadnych oszczędności! Dla silnych graczy jest idealny sposób! Funkcjonuje on już nie od dziś. Dziś, w dobie pandemii, może okazać się, że sposób ten będzie idealną odskocznią dla bogatych regionów Europy Zachodniej, która będzie kumulowała zyski „u siebie na podwórku”.

Jak pokazuje przykład Szwajcarii, jedną z recept może stać się wprowadzanie do obrotu na lokalnych rynkach walut prywatnych. Ich siła tkwi w niewymienialności, co blokuje odpływ kapitału z lokalnego rynku i w efekcie napędza koniunkturę. Bank Światowy oficjalnie zaakceptował przyznanie skrótu CHW jednostce monetarnej szwajcarskiego Banku WIR (Wirtschaftsring-Genossenschaft). Od Wielkiego Kryzysu, spowodowanego krachem na nowojorskiej giełdzie, kupcy w Szwajcarii i Lichtensteinie postanowili posługiwać się pieniądzem który jest niejako poza rynkiem finansowym. Wprowadzili miejscową walutę, którą rozliczali wzajemne zakupy. Takie były początki Banku WIR, organizacji skupiającej dziś ponad 20% firm ze Szwajcarii i Lichtensteinu. W ten sposób dokonano instytucjonalizacji franka szwajcarskiego WIR, waluty, którą od ponad siedemdziesięciu lat posługują się lokalne społeczności biznesowe Szwajcarii i Lichtensteinu.

Samą ideę propagował na przełomie XIX i XX w. zamieszkały w Argentynie niemiecki emigrant Silvio Gesell (1862 – 1930). Postulował on nie tylko obrót lokalnymi, niewymienialnymi walutami, ale twierdził także, że pieniądz powinien „rdzewieć”, czyli tracić na wartości w momencie wyłączania go z obiegu poprzez „oszczędzanie”. Według Gesella, „rdzewiejący pieniądz” zaktywizuje wymianę handlową i przyczyni się do zlikwidowania przepaści ekonomicznej między bogatymi a biednymi. W 1920 r. górnicze miasteczko Schwanenkirchen (Bawaria, Niemcy) wprowadziło jako środek płatniczy kwity o nazwie Wära. Do tej pory sytuacja w miasteczku była dramatyczna – z powodu braku kapitału zamknięto kopalnię, górnicza ludność pozostawała bez pracy. Przeprowadzając swoisty eksperyment ekonomiczny, którego autorami byli „wyznawcy” Gesella – Hans Timm i Helmut Rödinger, kopalnię uruchomiono ponownie, zatrudniając w niej bezrobotnych. Płacono im jednak nie w Reichsmarkach, lecz w kwitach Wära, za które dokonywali zakupów w lokalnych sklepach, których właściciele z kolei płacili Wärami hurtownikom, ci producentom itd., aż kwity wracały do kopalni. Dodatkowy obrót kwitami napędzany był dzięki temu, że ta prywatna waluta miesięcznie traciła 1% swojej wartości w momencie, gdy była przetrzymywana. Posługiwanie się „rdzewiejącym pieniądzem” w krótkim czasie przywróciło dobrobyt w Schwanenkirchen. W Austriackim mieście Woergl w 1932 r. zaistniała sytuacja analogiczna do kryzysu ekonomicznego w mieście Schwanenkirchen – pozostający bez pracy mieszkańcy i ogromne zadłużenie gminy w Insbrucker Sparkasse. Zarząd gminy postanowił wystawiać robotnikom wykonującym pracę na rzecz gminy tzw. zaświadczenia pracy, które były środkiem płatniczym, akceptowanym przez handlowców i rzemieślników w Woergl. Oczywiście, zaświadczenia pracy traciły miesięcznie 1% wartości, jeśli nie trafiały do obrotu. Efektem takiej polityki gospodarczej była redukcja bezrobocia w gminie o 25% w ciągu 13 miesięcy, rozwój lokalnej infrastruktury i wzrost zainteresowania inwestowaniem w budynki użyteczności publicznej. W tym samym czasie bezrobocie w pozostałych miastach Austrii systematycznie rosło, a nad krajem zaczynał już krążyć brunatny cień faszyzmu. Niestety, obydwie te obiecujące inicjatywy zostały zablokowane przez władzę centralną, a widmo III Rzeszy zepchnęło je w nicość. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

kwiecień 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*