Kontrkultura w czasach zarazy

Bunt? Dobrze – ale jaki? Wykoncypowany w ciszy nocnych lektur czy poryw wiatru rozpaczy… Rzetelna analiza, krok po kroku prowadząca do zrzucenia skóry przeżuwacza i przybrania roli drapieżcy-selekcjonera… Albo błysk prawdy, nakazujący odkopać ukryty skrzętnie pod koniec dzieciństwa topór wojny ze złem.

 Lech L. Przychodzki, Liście ze świata żywych, listy z Krainy Jaszczurek

 

 

Temat rozległy. Może uda się dotknąć problemu, zarysować kontur, zasiać wątpliwości – o wyczerpaniu mowy nie ma. Pojęcie wydaje się być młode. To tak naprawdę kwestia ostatnich kilku dekad. Niezgoda na konwenanse, społeczną hipokryzję i drobnomieszczańską moralność. Przekonanie, a raczej silna wiara, że Świat można zmienić, uratować. Inaczej było u nas, w PRL-u – szare ulice, telefony na podsłuchu i „socjalizm  z ludzką twarzą”… Inaczej tam, za „żelazną kurtyną”, gdzie często dzieciaki z dobrych domów buntowały się przeciwko kulturze dobrobytu, budowanej pieczołowicie przez pokolenie swoich rodziców, niosąc na sztandarach Mao Zedonga czy czerwony sztandar z młotem i sierpem; a nierzadko jedno i drugie.  „Za oceanem” paliwem kontrkultury były pozostałości po segregacji rasowej,  fascynacja lewicową utopią, niechęć wobec tradycyjnego modelu rodziny, bunt przeciwko wojnie w Wietnamie, ale też zachłyśniecie się  psychodelią, narkotykami, filozofią Wschodu, wolną miłością, nowymi nurtami w psychologii czy szeroko pojętą awangardą w muzyce i sztuce. Inaczej sprawy się miały pod koniec lat 60., a inaczej na przełomie 70. i 80.

Wydaje się, że odkąd pojawiło się to pojęcie, jest ono wręcz nierozerwalnie związane z kultem Matki Ziemi, szamańskimi rytuałami, życiem w komunach, synkretyzmem religijnym, weganizmem, prawami mniejszości oraz zwierząt. Tak większość ludzi kojarzy oraz wyobraża sobie istotę kontestacji kontrkulturowej. Jest to jednak obraz powielany i utrwalany przez kulturę masową – pop kulturę. Obraz  schematyczny i powierzchowny, pod którym kryją się bardziej złożone, a często wewnętrznie sprzeczne, wielowątkowe dynamizmy tego zjawiska. Nierzadko też bardzo ciężko wytyczyć granice, gdzie dane przedsięwzięcie kulturowe czy artystyczne przestaje mieć znamiona kontrkulturowe, stając się elementem kultury oficjalnie aprobowanej; a może – co jeszcze bardziej przewrotne – częścią show biznesu i wyrachowanej inżynierii społecznej na usługach elit finansowych.

Jak zauważył Leszek Przychodzki, im bardziej próbuje się opisać czy usystematyzować zjawiska kontrkulturowe, tym bardziej zamyka się je w ciasnych ramach – tracąc z oczu pierwotny sens i  znaczenie tego pojęcia. Idąc tym tropem, można zaryzykować twierdzenie, że kontrkultura szczególnie podlega „teorii nieoznaczoności”; im bardziej chcemy poukładać nasze wyobrażenie na ten temat, tym bardziej otrzymujemy usztywniony i schematyczny obraz, tym bardziej się nam to zjawisko wymyka. Kontrkultury nie można definiować poprzez samą estetykę, poprzez utarte schematy. Kontestacja kontrkulturowa to nie przeciwsłoneczne okulary w rogowej oprawie, gitanesy bez filtra, psychodeliczne bohomazy czy ekstrawagancka fryzura. Definicji trzeba szukać inaczej. A może nie szukać, tylko słuchać intuicji; może to brak ufności – lub raczej ciągła nieufność – wobec mechanizmów kreujących rzeczywistość polityczną, gospodarczą czy społeczną – a co za tym idzie – obyczajową. Ludzie tworzący zjawiska kontrkulturowe pozostają w ciągłej „gotowości krytycznej” –  żadne układy ani koterie nie usypiają ich czujności. To buntownicy, outsiderzy i często samotnicy, naznaczeni piętnem środowiskowego ostracyzmu. Paliwem jest często (choć oczywiście nie zawsze) egzystencjalny niepokój i poszukiwanie autentycznej wspólnoty. Z drugiej strony, tak ważną cechą „identyfikacji kontrkulturowej” pozostaje pewien atawistyczny zew przestrzeni, pierwotna tęsknota za nieskrępowaną ekspresją, za szczerością wypowiedzi, niechęć wobec masek. Wiara, że pewnych jednostek nie da się zagłaskać – wytresować ani kupić – wsadzić w ramki czy poupychać w szufladkach. Kontrkultura jest uwspółcześnioną tęsknotą za mitologicznym bohaterem, za kimś, kto zdradza plemię w imię wyższych wartości, ideałów – składając się na ołtarzu konwenansu. Kontrkultura to niejako wewnętrzny nurt życia społecznego, zjawisko, którego nie można jednak wyekstrahować z rzeczywistości i postawić w sterylnej gablocie nauk społecznych z artefaktami.

Nie istnieje zatem schemat, wedle którego można segregować twórców czy też samą twórczość. Jak lubił powtarzać rzeźbiarz Tadeusz Ostaszewski: „Śmieci latają po wierzchu, a ciężkie idzie dołem”. Często ci, których reklamuje się jako niepokornych kontestatorów, są w rzeczywistości zwykłymi karierowiczami i pożytecznymi idiotami, a paradoksalnie – największymi oraz autentycznymi wywrotowcami są twórcy, w polu zainteresowani których nie znajduje się kontrowersja ani „bunt” jako taki. Zwłaszcza, że po kolejnych fazach kontrkulturowych oraz subkulturowych rewolucji nastał czas totalnego przesilenia. Dla większości artystów estetyka tzw. buntu od dawna jest li wyłącznie trampoliną dla komercyjnego sukcesu. To nie początek lat 80. i szare ulice robotniczych dzielnic Manchesteru czy fabrycznej Łodzi, gdzie kolorowe włosy, kolczyk w nosie lub zbyt kuse spodnie były formą manifestu światopoglądowego – a też nierzadko wyrazem dużej odwagi cywilnej. Obecna kultura to gigantyczny hipermarket, wypełniony po brzegi mieniącą się pstrokacizną, a tatuaże, irokezy, piercing czy wyćwiekowane „skóry” już dawno trafiły pod polskie strzechy. Wszystko stało się produktem! (Cdn.)

Jakub Pańków

Collage Autora (Dyrygent)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*