JAKIE PIĘKNE ZMIĘTOJEDZOLENIE (3) – opowiadanie

 

III.

Nad całą okolicą władzę objęły wichura i burza, jakich od kilku lat nie widziano. Gwałtowność deszczu zaskoczyła wszystkich. Po dłuższej chwili Obcy z Opiekunem stanęli w otwartych drzwiach przedsionka, obserwując szalejące żywioły.

– Nie ma się Pan co martwić, koledze nic nie będzie. Głowę ma całą.

– Wiem. Cholerna burza, nie wiadomo, kiedy dojadą.

– Nie szybko, oj, nie szybko – pokręcił głową Opiekun.

– Nikt tam nie wejdzie od drugiej strony? – wypytywał z obawą Obcy.

– Zamknąłem, zamknąłem – uspokajał Opiekun – a wszystkie wejścia od tej strony widzimy stąd.

– Cholera, teczka! – Obcy zaklął uderzając się w czoło – została przy trupie.

– I co z tego? Co on taki ważny?

–  Urzędnik, więc ważny, a w teczce były jakieś dokumenty.

– Wicie, co mu się stało?

– Wiemy, bo zadzwonił z komórki na posterunek. Mówił, że żmije go pogryzły, jak chciał przejść na przełaj do domu po drugiej stronie łąki. Krzyczał, żeby go ratować, że mu słabo i nie dojdzie do żadnego z domów.

Opiekun z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Miał na nogach i rękach ślady po ukąszeniach – dodał Obcy.

– Dobra, zaczekaj Pan tutaj, przyniosę tą teczkę.

– Chodźmy razem. Mniej pada.

– Jak Pan chce.

Zasłonili się tym samym kocem. Chwytając za dwie strony drzwi rozsunęli je szybko. Słabe wskutek ciemnych chmur światło wpadło do środka prosto na podest.

– Trzeba mu wyprostować – Opiekun pochylił się nad ciałem od strony ręki, trzymającej teczkę – palce – dokończył powoli, ale pozostał zgięty w pół wpatrując się uważnie w trupa.

– Musiały go pogryźć jakieś potwory nie żmije – odwrócił powoli głowę w stronę Obcego, który stanął tuż za nim. Jego twarz wyrażała bardziej bezgraniczne zdumienie niż strach.

– Co tu się dzieje – dopiero po chwili był w stanie wydobyć z siebie kilka słów.

– Skąd mogę wiedzieć. To wyście go pakowali i przywieźli, ja go teraz pierwszy raz widzę – Opiekun wpatrywał się w pogryzione przez żmije ciało. Był absolutnie pewien, że żmije nie wydłubują oczu, nie odgryzają palców i nosów ani nie obgryzają tłustych nóg swoim ofiarom.

– Przynajmniej nie trzeba mu prostować palców, żeby wyjąć teczkę – dodał uśmiechając się krzywo.

– Rany boskie, jak ja się z tego wytłumaczę – rozpaczał Obcy – ma Pan drugą plandekę? Przykryjemy go.

Korzystając z zamieszania, Adela podeszła po cichu stając w cieniu tak, że żaden z nich nie zwrócił na nią uwagi. Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w to coś, leżące na podeście.

Opiekun kiwną głową. Z ciemnego kąta po lewej wyciągnął identyczną płachtę jak ta, na której leżał pogryziony urzędnik i przykryli go, a Obcy obłożył krawędzie ciężkimi klocami drewna zabranymi ze sterty na opał.

– Dobra, teraz muszę zadzwonić – powiedział łamiącym się wciąż głosem.

Nie zauważyli Adeli, wycofującej się krok za krokiem.

Wrócili do domu. Przyjezdny został w przedsionku, chcąc najpewniej wykonać zapowiedziany telefon bez świadków. Otworzył drzwi wejściowe i stanął w progu. Chciał, aby deszcz zagłuszył jego słowa a może obawiał się wciąż o bezpieczeństwo pogryzionego trupa. Po chwili dołączył do niego Opiekun, podając szklankę z kawą.

– Będą tu do godziny. Obawiam się, że będzie Pan musiał odpowiadać na różne pytania.

– To wy wpakowaliście mnie w tą sytuację. Ja się nie prosiłem o trupa w szopie.

Obcy pocierał czoło z miną, która wyrażała kompletną dezorientację.

– Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego.

Tymczasem po drugiej stronie podwórka schowana po dachem Adela opowiedziała koleżankom, co zobaczyła pod wiatą.

– Dziewczyny, ktoś zjadł tego, który otruł Frelę. On był zjedzony! Myślałam, że zwymiotuję, ale bałam się, że mnie zobaczą.

– Jesteś pewna? Może ci się przewidziało po ciemku.

– Jeżeli miał wyjedzone oczy, odgryziony nos, palce i część nóg, to jak to można nazwać? Co?

– A skąd wiesz,  że to był on?

– Poznałam po reszcie, która została – odpowiedziała zdecydowanym głosem – Nie wierzycie to nie, idę opowiedzieć Adamowi.

Opiekun i Obcy stali w progu przedsionka tak długo, aż usłyszeli poprzez szum deszczu odgłos nadjeżdżających samochodów. Przez bramę wtoczyło się masywne cielsko karetki, czarny podłużny wóz z firankami w oknach a na końcu jeszcze jedno niebiesko-białe auto. Dwóch obcych wysiadło z pierwszego pojazdu a Opiekun ruchem ręki zaprosił ich do środka. Z ostatniego wyskoczyło trzech i podbiegli do czekających.

– Gdzie nasz delikwent?

Ruszyli razem do miejsca, gdzie pod dokładnym przykryciem leżał pogryziony.

– Odsuńcie to – rozkazali przyjezdni, którzy prawdopodobnie byli ważniejszymi Obcymi od przybyłych wcześniej.

– Dlaczego on jest taki pognieciony? – kontynuował jeden z nich, zanim jeszcze zdołano odwalić drzewa przytrzymujące płachtę.

Obcy stojący obok Opiekuna, którego mina przypominała twarz pacjenta pod wpływem mocnych środków ogłupiających, był blady na twarzy i rękach. Podest wraz z zawartością, którą tak pieczołowicie zabezpieczyli godzinę wcześniej został pogruchotany i pognieciony przez jakąś tajemniczą siłę.

– Mówiłeś przez telefon, że zwierzęta pogryzły trupa – jeden z przybyłych zwrócił się do białego jak ściana kolegi – odsłoń go do cholery. Co wyście tu wyczyniali?

Kilku ludzi ostrożnie zaczęło odchylać przykrycie. Wystarczyło, że odsłonili do połowy by kilkoro z obecnych wybiegło na zewnątrz zasłaniając usta. Pod pogniecioną osłoną była jedna wielka miazga nie podobna ani do urzędnika pogryzionego przez żmije ani do ciała urzędnika pogryzionego przez coś innego.

Z pozostającego w cieniu kąta szopy dało się słyszeć stłumiony jęk i odgłos przewracanych przez kogoś rzeczy. Nikt nie zwrócił na to uwagi, tak przykuwał ich widok, jaki mieli przed sobą.

– Co się tutaj działo? – wrzeszczał jeden z ważniejszych Obcych – przecież po nim jakieś stado przebiegło, a Ty mówiłeś, że miał kilka ugryzień. Pogadamy sobie później, pogadamy – pogroził palcem w kierunku pobladłego i Opiekuna. Sądząc po tym, co tu widzę, to jedyne zwierzę, które musimy odnaleźć i zabrać z tego miejsca, to coś wielkości byka. I to natychmiast, bo się nigdy z tego nie wytłumaczymy. I będzie lepiej jak go Pan szybko przyprowadzi.

Oszołomiony Opiekun bojąc się poważniejszych konsekwencji przyprowadził po chwili ogromnego, ale nie stawiającego oporu byczka, trzymając go mocno na grubym powrozie.

– Dzwoń po wóz żeby go zabrać na badania, cholera wie czy on wściekły czy co? Skąd ja mam wiedzieć, na co to bydlę może chorować – ważny Obcy nie przestawał rozkazywać swoim kolegom. – A Wy zajmijcie się zapakowaniem tego kotleta – polecił kolejnym wskazując pozostałości po trupie.

Nie było to łatwe zadanie. Upłynęła kolejna godzina, byk Opiekuna zdążył odjechać specjalną przyczepą do najbliższego miasta a jego dzieło w dalszym ciągu nie było w całości zapakowane. Kiedy udało się już tego dokonać, kilkoro Obcych przystąpiło do wypełniania dokumentów korzystając z przedsionka domu, gdzie stała stara ława i stół. Opiekunowie podali wszystkim kawę, mając nadzieję, że rozładuje to wiszące w powietrzu napięcie i chociaż trochę poprawi ich sytuację w obliczu spodziewanych w najbliższych dniach problemów. Pod wiatą, obok zniszczonego podestu, zrobiło się pusto. Przez chwilę. Adela i Mirka, zachowując środki ostrożności przesuwały się bardzo powoli pod ścianą, starając się podejść niezauważone jak najbliżej strasznego miejsca.

– Tutaj leżał zmielony – szepnęła Adela.

– Co Ty mówisz, podobno był pogryziony czy nadjedzony?

– Widziałam, jak go odkrywali, wierz mi – był zmielony.

– Wróćmy już do dziewczyn, bo nas tutaj zobaczą – odszepnęła Mirka.

Po chwili stały otoczone wianuszkiem koleżanek.

– Zmięty – powiedziała Mirka.

– Zmielony – poprawiła Adela.

– O Boże, co teraz będzie? Co się stanie z Opiekunami?

– Co się ma stać, przecież to nie oni go zmielili.

– A teraz też go poznałaś? – zapytała Baśka, ale w ułamku sekundy zrozumiała swój błąd – No tak, przecież kotlet, zapomniałam.

– No to pięknie, najpierw nadjedzony a teraz… – Danuta kręciła głową – został zmiętojedzolony. No to pięknie. Wiedziałam, że tak będzie, jak zobaczyłam to auto.

 

Deszcz padał i padał, gdy zmiętojedzolone, owinięte w brezent zwłoki tłum obcych władował do czarnego auta. Najpierw ruszyło niebiesko-białe, które w tym dniu jako pierwsze było zwiastunem wydarzeń. Za nimi karetka z Obcym, trafionym dachówką, potem czarne auto a na końcu kolejne niebiesko-białe.

– Dwa takie pojazdy. Aż dwa. Co się dziwić, że tyle się wydarzyło – stojąca w oknie Danuta szeptała Mirce koło ucha – ten kolor zawsze przynosi Zło.

Siąpiło jeszcze, ale wiatr powoli zelżał a i błyskawice nagle oddaliły się za las. Wyczerpany niesamowitym dniem Opiekun zniknął za drzwiami domu.

Kudłaty wyszedł z podcienia pochylając głowę nad miejscem gdzie przed chwilą ładowano na czarne auto pakunek. Za nim bezszelestnie stanął Teodor. Po chwili, otrzepując mokrą fryzurę, dołączył do nich, nie wiadomo skąd, Stefan.

W błocie prześwitywało coś białego.

– Ty, Kudłaty znasz się na tym, zobacz, co to – rzucił Teodor rozglądając się ostrożnie dookoła.

– Tak, zobacz, to coś wypadło Zmiętolonemu z tej czarnej teczki.

Kudłaty wysunął z błota uszkodzoną i brudną kartkę.

– No, co to jest? Mów – ponaglał Teodor.

– Ko… , ko…  – zaczął dukać Kudłaty – strasznie zniszczone – tłumaczył się.

– Wysil się, jaki z Ciebie pożytek – naciskał Stefan, patrząc mu przez ramię.

– Czekajcie, coś widać, o tutaj u góry: ko… ko… ko… rnik sadu rejonoweeego. Tak, tak tutaj jest – Kudłaty podniósł głowę znad kartki.

– Sad rejonowy, co ty mówisz? Nie ma u nas żadnego sadu rejonowego – w głosie Teodora słychać było zawód.

– Cicho bądź – fuknął Stefan – skoro tak tu jest to znaczy musi być. No i popatrzcie, do czego doszło, Korniki mają swoją organizację w tym sadzie. Parszywce. Należało mu się, temu krwiopijcy – stwierdził stanowczo.

– Obcy mówili, że to ważny ktoś. Może był szefem u tych Korników? – Kudłaty popatrzył po nich.

– Byłoby super.

– Szkoda tylko Adama – cicho szepnął Teodor.

– Rzeczywiście szkoda, ale okazał się bohaterem – te słowa Stefana spowodowały, że dwa małe okienka obok otwarły się szerzej i można było ujrzeć Danutę, Mirkę, Adelę i resztę dziewczyn, jak starają się wyłapać każde słowo ich rozmowy.

– Panowie, bądźmy szczerzy, Adam uratował nam skórę – Kudłaty dyskretnie otarł pysk i na ziemię kapnęły czerwone krople.

Wytrzymał ich wymowne spojrzenia.

– No co, a po Twoim kocim pysku to może nie widać, Stefan? Nie mówiąc już o Twoim dziobie Teodor, ubabranym do teraz oczkami.

Zrozumieli się bez słów. Wiedzieli już, że dzisiejsze wydarzenie zdeterminowało ich przyszłość. Określiło dalszą drogę ich życia. Każdy kiedyś odkrywa swoje przeznaczenie.

– Jak będziemy ich znajdować? Jak ich rozpoznamy? Kto nam ich wskaże? – wykrztusił Teodor.

– Spokojnie, żmije wyczuwają ich Zło. Dadzą znać, gdy pojawi się następny. Tak samo jak dały nam znać dzisiaj.

W dwóch okienkach obory wielkie krowie oczy, pełne łez obserwowały spotkanie na środku podwórka.

– Nie płaczcie za Adamem, kochane. Bądźmy dumne, że zrobił, co zrobił. Opiekun na pewno przywiezie nowego byka. On już wie, jak znaleźć odpowiedniego. Ważne, że Frela została pomszczona. Chodźmy, kiszonka wietrzeje w żłobach.

Kudłaty omiótł wzrokiem podwórko. Był dumny z siebie. Po tylu latach odważył się stanąć po właściwej stronie w tak ważnej sprawie. Usiadł przy bramie, obserwując Stefana przylizującego futro umoczone deszczem i Teodora, zaganiającego swoje Kury na grzędy. Ważna Sprawa – pomyślał – i dobre towarzystwo.

Popatrzył za płot, w stronę sąsiedniego gospodarstwa. Może ta piękna, mocna suczka z sąsiedztwa pozwoli mu wreszcie na odwiedziny. Uśmiech zagościł w jego myślach.

 

Pingwin

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*