Dzikie przegrywa

W Polsce o wielu aktach prawnych zwyczajnie nikt nie pamiętał. Ważne są ustawy biznesowe, walka z niezależnością Internetu albo fikcyjnym na naszym terenie terroryzmem czy regulacja uposażenia parlamentarzystów. Prawne buble skutkują rosnącym bałaganem, przepisy się znoszą wzajemnie (podobno co 6. paragraf jest sprzeczny z jakimś innym) i dają swoją nieostrością pole do szerokiej interpretacji, czyli mówiąc jaśniej – do nadużyć.

Ale o zwierzętach zapomniano. Ustawa o dobrostanie zwierząt hodowlanych nie czyni wiosny, zresztą w jej świetle kot, pies i krowa są właściwie tym samym. O dziwo, los stworzeń, wypracowujących część dochodu narodowego RP, jest obrońcom zwierząt obojętny. Nikt nie protestuje, że konie w stajniach i krowy w oborach często przykute są do ścian łańcuchami, króliki i świnie trzyma się w kojcach lub klatkach, a kury na farmach drobiu swoje krótkie życie spędzają w warunkach, przy których Guantanamo to raj. Ich los nie wzrusza działaczy NGO’s-ów, fundacji ani alternatywnej podobno młodzieży.

Akcjami ochrony obejmuje się głównie mieszkańców tzw. schronisk dla zwierząt, czyli psy i koty lub zwierzęta bezdomne. Tzw. obrońcy zwierząt zapominają przy tym, iż w polskich warunkach od 1. marca do 31. lipca trwa okres rozrodczy avifauny (ptaków) i niewielkich ssaków. Największe zniszczenia w ich środowisku powodują kolejno: koty, psy, norki amerykańskie i od 20 lat zadomawiający się w RP – jenot. Jest on zresztą powolny i czyni znacznie mniej szkód, niż inni drapieżcy. Norka amerykańska z kolei nie tyle wyparła podgatunek europejski, co zajęła jego miejsce. Rodzimą norkę przetrzebili w pierwszej połowie XX w. kożusznicy.

Legendy o kotach, jako zwalczających szczury i inne gryzonie czas usadowić tam, gdzie ich miejsce – wśród legend. Tylko jeden podgatunek kota europejskiego atakuje szczury. Jest on niezwykle rzadki i „na oko” niemożliwy do odróżnienia od innych. Dopiero niedawno biolodzy zaczęli ustalać kod genetyczny owego podgatunku, bo do walki z rosnącą populacją szczurów może to się okazać przydatne. Jeśli chodzi o myszy i inne, podobne im gryzonie, to zdecydowanie większymi ich wrogami są: łasica, gronostaj, tchórz i kuna. One, a nie koty są prawdziwymi sprzymierzeńcami ludzi w zwalczaniu gryzoni. W dodatku żaden z tych gatunków nie występuje masowo – po sezonie jesienno-zimowym przeżywa ich niewiele. Dzięki opiece ludzi, koty i psy mają się tymczasem nienajgorzej. Nawet zwierzęta całkowicie bezdomne żyją (i rozmnażają się) dłużej i czynią w dzikiej przyrodzie znacznie większe spustoszenie.

We wspomnianym już okresie od początku marca do końca lipca chronić powinniśmy jedynie te psy i koty, które pozostają pod wyraźną opieką człowieka – są na smyczy, w przypadku psów w kagańcach, a mieszkają razem z właścicielami lub w klatkach czy kojcach. Wiele psów ma w sobie geny ras myśliwskich – te potrafią być naprawdę groźne dla dzikiej przyrody.

Koty nie atakują ptasich gniazd, póki jest w nich cicho. Ale gdy tylko pojawią się pisklęta, trzebią nową populację niemiłosiernie. Zmniejszenie ilości ptaków miastach to nie tylko skutek niekorzystnych dla nich zmian, wprowadzanych przez człowieka, takich jak: brak otwartych śmietników, brak miejsc do gniazdowania wobec ocieplania budynków styropianem czy odstraszające (ale też kaleczące niedoświadczone, młode ptaki) avifaunę szpikulce na parapetach wielu budynków w centrach miast. To w dużej, jeśli nie decydującej mierze, obecność dzikich lub nie pilnowanych kotów.

Ornitolodzy są bezradni. Odławiają np. norki, ale nie mając co z nimi zrobić, wypuszczają je po prostu w innych miejscach, gdzie w ich ocenie nie wyrządzą tylu szkód, co wcześniej. Wałęsające się bezpańsko psy i koty myśliwi i leśnicy powinni likwidować z urzędu, jak to już w historii Polski bywało, powinno się je traktować jako wprowadzonego sztucznie w ekosystem – szkodnika. W naszych warunkach rolę naturalnego selekcjonera słabszych osobników zajęcy czy saren odgrywały setkami lat wilki. Gdy te przetrzebiono, ich miejsce zajęły wobec mniejszych ssaków – lisy. Jest to zwierzę rodzime i nie udomowione, ważne ogniwo każdego ekosystemu.

Regulacje, dotyczące selekcji w terenie bezpańskich kotów i psów to jedno. Równie ważny jest zbiór przepisów, dotyczących schronisk dla zwierząt. Większość z nich prowadzą fundacje. Na szczytne cele statutowe wydają one od 5-15 groszy z każdej zaksięgowanej złotówki. Reszta to uposażenie prezesów, zarządu czy skarbników. Do tego przejazdy, szkolenia etc.

Schronisk nie buduje się z gumy – mają ograniczoną pojemność, nie zmieszczą większej ilości podopiecznych, niż przewidziały ramy projektu. Ilość zwierząt reguluje też kwestia ich żywienia. Warunki pobytu bywają bardzo niehumanitarne, zresztą, by utrzymać stan na pewnym poziomie, stworzenia i tak się zabija. Wg niedawnych badań Najwyższej Izby Kontroli – co czwarty, trafiający do schroniska kot lub pies jest tam uśmiercany. Najczęściej prądem.

Z kolei spora ilość stworzeń, które znajdują właścicieli, w niedługim czasie ponownie trafia na ulicę. Przestają być „rozrywką”, stają się obowiązkiem, a obowiązków bezstresowo wychowywana młodzież – raczej unika. Toteż wywozi się je tam, skąd teoretycznie trafić do domów nie powinny i psi lub koci problem – z głów. By przeżyć, zwierzęta polują; kotom zresztą jest zdecydowanie łatwiej.

Rozstrzygnięcia prawne powinna zainicjować Izba Weterynaryjna. Oczywiście wykluczam rozwiązania drakońskie, jakie zastosowano na Ukrainie. Do Sejmu muszą trafić projekty odnośnych ustaw, a młodym ludziom fundacje, wykorzystujące ich jako wolontariuszy, winny tłumaczyć, iż prawdziwa ochrona przyrody to dbałość o całe ekosystemy, nie zaś ich poszczególne (bo – z tradycji bliskie sercu) składowe. Więcej włóczących się kotów – mniej saren czy zajęcy.

Gospodarzy wiejskich, którzy w wielu regionach kraju zwyczajowo wypuszczają nocami psy z obejść (by dokarmiły się same) – należy karać do skutku.

Wspomniana już ustawa o dobrostanie zwierząt hodowlanych nie precyzuje, jak właściciel może zabijać swoje zwierzę. Bo ma do tego wszelkie prawo, byle nie okrutnie. Niekiedy zresztą ubijane niefachowo świnie cierpią nie mniej, niż psy, tłuczone „do skutku” kijami. Mówi, iż zwierzę powinno ginąć w ubojni w sposób „godny”.

Pół żartem, pół serio – spory problem dotyczy dużych miast. Tam bezpańskich psów i kotów wcale nie ubywa. Gdyby zezwolić Azjatom, których także przybywa, na stworzenie legalnych ubojni tych zwierząt, to kto wie – może Polacy wreszcie umieli by sprzedać coś np. Chińczykom? Na razie koty i psy giną bez śladu (jak kiedyś na lubelskim Starym Mieście, gdzie w renowacji Trybunału Koronnego pomagali Wietnamczycy), a możliwy zysk przepływa pomysłowym wszak polskim biznesmenom koło nosa. Dzięki bezpańskim zwierzętom – wiele fundacji utrzymuje zarządy na niezłych etatach, wolontariusze nie piją po piwnicach piwa, tylko czyszczą i karmią psy czy koty, iluś działaczy pokaże się w telewizji.

Tylko dzika przyroda – ginie. Ale to już wszelkiej maści dobroczyńców nie interesuje.

Edward L. Soroka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*