Dzielnica czy miasto?

 

Pierwsza wzmianka o Świdniku to koniec wieku XIV. Jan Długosz zanotował bowiem, iż po przejściu z lokalizacji na prawie polskim na lokalizację na prawie niemieckim – świdniccy chłopi mieli od 1392 r. opłacać 12-groszowy czynsz.

 

Świdnik Duży (wieś nieopodal dzisiejszego miasta) posłużył przed II wojną światową jako teren budowy lotniska dla zakładów „Plage-Laśkiewicz”, po dalekim od prawnej poprawności przejęciu przez państwo nazywanych od 1938 r. LWS (Lubelska Wytwórnia Samolotów). W tym samym roku powstała tam Cywilna Szkoła Pilotów im. Marszałka Rydza-Śmigłego.

Początek „zimnej wojny” w końcu lata 40. XX w. skutkował powstaniem na terenie gminy Mełgiew Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego im. Z. Puławskiego. To z kolei dało początek robotniczemu osiedlu, budowanemu niczym Nowa Huta – w szczerym polu i w miejscu wykarczowanego lasu. Od jesieni 1954 r. Świdnik posiada prawa miejskie.

Prócz szybowców i słynnych motocykli WSK produkowano tu licencyjne śmigłowce radzieckie i kadłuby myśliwskich LiM-ów (licencyjnych MiG-ów). Układ Warszawski potrzebował śmigłowców ze Świdnika, cywile chwalili się swoimi motorami.

Pomiędzy 8. a 11. lipca roku 1980 WSK PZL Świdnik strajkowała, jako pierwszy tej rangi zakład produkcyjny w Polsce. Strajkowała przeciw podwyżce cen, ideologię dorobiono później. Dopiero po WSK stanęły inne zakłady, w tym Stocznia Gdańska. Skończyło się, jak wiemy, pierwszą „Solidarnością”. Potem słynne spacery mieszkańców miasta podczas stanu wojennego w czasie, gdy władza emitowała główne wydanie „Dziennika Telewizyjnego”. (Dziwne, iż współcześnie równie hurraoptymistyczne i cenzurowane edycje wiadomości TV Polsat czy TVN nie budzą w ludziach podobnej odrazy i chęci protestu).

Produkcji motocykli w Świdniku zaprzestano. Zrezygnowano z niej w całym zresztą kraju, bo znikły także szczecińskie „Junaki” i kieleckie „SHL”-ki. Zakład miał się coraz gorzej, podobnie jak miasto.

Dzisiejszy Świdnik to typowa sypialnia pobliskiego Lublina. Tam się pracuje (albo na Wyspach, dokąd wciąż masowo wyjeżdża młodzież regionu) i tam trzeba dojechać fatalnymi drogami, bo wylotówki z Lublina via Zadębie na Świdnik/Mełgiew czy poprzez Majdanek ku Felinowi i Świdnikowi to najgorsze z lubelskich nawierzchni. MPK nigdy nie wysiliło się nawet, by sprawdzić, czy komunikacja do Świdnika przypadkiem się nie opłaci. Ratusz wciąż informuje ostatnio o negocjacjach z MPK. Skutków – nie widać. Przewoźnicy prywatni trochę lepszymi autobusami wożą ludzi przez Kalinówkę, zdecydowanie przedpotopowymi – przez Zadębie. Cenę – najwyższą i zupełnie nieproporcjonalną do cen biletów do Lubartowa czy Łęcznej (3 zł) narzuca największy przewoźnik. Tylko PKS odważał się jeździć taniej, bo za 2 zł. Teraz ceny się wyrównały. Niezadowolenie dojeżdżających rajcy ignorują.

Inną sprawą jest zubożenie oferty przewozowej. Początkowo autobusy prywatne jeździły bowiem do Świdnika np. z okolic ronda przy ul. Zana i marketu sieci „E. Leclerc”, zabierając pasażerów z przystanków MPK. „Umiliły” świdniczanom żywot władze Lublina, traktując świdnickie wozy jako konkurencję i nie zgadzając się na takie rozwiązanie. Poza linią „80” (Świdnik – TESCO w al. Kraśnickiej) prywatni przewoźnicy rozpoczynają kursy z Lublina już tylko z dworców PKS.

Pracy w mieście brak (podobnie wszak jest w Lublinie, coraz bardziej odstającym nawet od Rzeszowa) i poprawy sytuacji nie widać. Kontrakt WSK z Chinami niewiele zmieni, poza tym, iż firmę wykupiła Augusta-Westland, bez zbytnich zresztą inwestycji. Tak dzieje się wszędzie, gdzie życie miasta/miasteczka zależy od jednego dużego zakładu. Gdy ten pada lub ma kłopoty finansowe – region musi oczekiwać sporego bezrobocia. Rzecz w tym, iż władze Świdnika od kilku lat przeznaczają unijne (czyli nasze, UE nie da Polsce niczego, czego ta wcześniej nie wpłaci w ramach składek) fundusze na kosmetykę miasta (choć na wprawienie wybitych szyb przystanków przy ul. Racławickiej jakoś nie). Nowe chodniki, jezdnie, ścieżki rowerowe… Nowe oznakowania ulic… Np. polna droga od ul. Prymasa Wyszyńskiego ku wschodowi nosi dumną nazwę Alej NSZZ „Solidarność” i ma tablice zmieniane… dwukrotnie. Pierwotnie bowiem radni nazwali ją po prostu Alejami „Solidarności”, co przeciętnemu Polakowi i tak się kojarzy. Kilku „reformatorom” ze świdnickiego Ratusza było mało i przegłosowano zmianę. Za kolejne tabliczki zapłacili przecież z podatków mieszkańcy miasta, nie radośni nazwotwórcy.

Niekiedy też pojawiają się ocieplenia bloków i ich malowanie. Ale tylko (okolice Galerii „Venus”) od frontu. Tak, by przybysze mogli nacieszyć oko jadąc ul. Racławicką. Od „podwórek” to samo od lat – pękająca, brudna wielka płyta… Niebawem czas zrobi swoje i zatrze ślady kosmetyki miasta. Nowych pieniędzy na ten sam cel UE już nie przeznaczy. A miejsc pracy, warunku istnienia Świdnika, jak nie było – tak nie ma. Podobnie jak lotniska pasażerskiego dla Lublina, opowieściami o którym obecni racji zdobyli potrzebne im głosy. Budowa trwa i trwa. Samo lotnisko także niewiele mieszkańcom regionu załatwi – obsługiwać je muszą wszak firmy specjalistyczne – a takich na miejscu zwyczajnie brak. Zresztą kto i po co ma niby do Lublina przylatywać, poza młodymi emigrantami, niekiedy odwiedzającymi rodziny w Polsce?

Na dobrą sprawę tylko własne podatki i apetyt lokalnego samorządu na dalszą samodzielność powstrzymują włączenie Świdnika w obręb Lublina. Czy na długo?

 

Stanisław P. Gaszyński

 

 

 Na fotografiach L. L. Przychodzkiego: słynna Aleja NSZZ „S” i goście Świdnika (z lewej red. Janusz Krawczyk – „Inny Świat”, z prawej leader wałbrzyskich biedaszybników – mgr inż. Grzegorz Wałowski) obok pomnika patrona WSK – inż. Zygmunta Puławskiego

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*