Czy Chrystusa bolą moje kopniaki?

[…] Życie jak droga krzyżowa

tęsknota, miłości pragnienie.

Boże daj, bym mogła raz jeszcze trzymać jak inni,

tatę i mamę za ręce.

W krzyżu moja nadzieja,

i wiara w zbawienie […]

(Fragment wiersza aut. tp.)

Nie oszukujmy samych siebie. Nie róbmy z siebie świętych „od święta”, bo ktoś nam powiedział, że tak trzeba. Jesteśmy słabi, klękamy, byle nie trwało to zbyt długo, a już po chwili bluźnimy, ile wlezie. Wielu z nas tuż po modlitwie dziękczynnej zdradza, rozpowiada bzdury pod adresem swojego przyjaciela. Ba, są wśród nas tacy, którzy potrafią wykpić dopiero co otrzymany sakrament. Skoro zatem Chrystusa mam uważać za Boga i człowieka, to przecież Jego droga krzyżowa nie zakończyła się na czternastej stacji, a trwać to cierpienie będzie, dopóki  istnieć będzie człowiek.

Odcierpiał za moje ciosy w tył głowy, wstawał odliczany i padał, na koniec skonał jak każdy z nas i został zabrany, skąd do nas przybył w wiadomym celu. Radosny koniec, przerażającego spektaklu nastąpił, więc o co chodzi? Cierpieniem i ludzką słabością, ale także boskim miłosierdziem wykupił dla nas i za nas bilet do „Domu Wiecznej Szczęśliwości”, tyle, że nam jakoś ostatnio nie po drodze z tym „rozkładem jazdy”. Odwykliśmy od pokonywania trudności, wolimy drogę na skróty, pozornie łatwiejszą, bo z górki, za wiatrem, widoki piękniejsze i brak cierni pod stopami.

Wszystko nam wolno, brak nakazów, zakazów, obowiązków. Kochać, kochać!!! Tylko fizyczna miłość, nieważne jaki ma charakter, byle było ciekawie, miło, najlepiej – gdyby tak żyć w niekończącym się orgazmie. Kopiemy leżącego Chrystusa, nie zdając sobie z tego sprawy, bo przecież kto by tam rozpamiętywał bajki, zasłyszane od matki. Religia? Cóż to takiego, dawno już ten przedmiot zastąpiono „ważniejszym”. Po co tkwić w legendach, których podstaw nie można dotknąć, wyliczyć…

 

[…] Wykpione wartości – nie ma już nic.

Tęczowe kłamstwo,

Tolerancja, ubrana w szaty piekła.

Wygasło dawno ognisko wiary,

chłód, zimno, łzy i żal pozostały.

Nadziei brak, miłości brak –

pozostało tylko zwątpienie […]

(Fragment wiersza aut. tp)

Bezduszne, nędzne istoty, nazywające siebie „ludźmi postępu”. Nagle przychodzi chwila prawdy, śmierć a jeszcze wcześniej towarzyszy naszemu życiu kilka symboli i znaków, których z braku utraconej i zdradzonej wiary, nie potrafimy odczytać… Czasami w obliczu tragedii, jakiej nie potrafimy zapobiec, przypominamy sobie znak krzyża – ba,  zaczynamy się modlić. Zapominamy jednak o tym, że przez lata całe okładaliśmy Boga kułakiem swojej twardej pięści i to, co boli najbardziej, raniliśmy słowem, pogardzaliśmy sakramentem chrztu, pierwszej komunii, małżeństwa. Teraz w obliczu przejścia na drugą stronę światła, nie prosimy, a żądamy od Niego naszego zbawienia, bo to nam się należy.

Współcześni faryzeusze, kapłani ideologii śmierci, w obliczu nieodwracalnych konsekwencji swojego działania, potrafią się nawracać – jakie to smutne. Jak bardzo ukazuje to nędzę i ubóstwo naszego umysłu, lecz nie to jest najgorsze. W tym niekończącym się, przerażającym spektaklu, którego jesteśmy reżyserami, wymyślamy dla Boga nowe tortury i kolejne stacje Drogi Krzyżowej.

 

Tekst i fot.:

Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*