„Czarne i białe” Józefa Wawrzyczka
Na skraju drogi stoi drzewo,
Pod nim równie jak On, stary człowiek stoi
Jeden i drugi, tylko sobie są potrzebni,
i ten sam dźwigają bagaż doświadczeń.
Mówią, wołają lecz słyszy ten „niemy” krzyk tylko ich własne sumienie.
(tp)
Józef Wawrzyczek, rybniczanin z wyboru, bowiem – jak wspomina – do tego miasta przywędrował za głosem serca. Posłuchał tego wołania i tak już zostało, a dzięki temu może się poszczycić 50-letnim stażem małżeńskim. Artysta urodził się w naszej perełce Beskidu Śląskiego, bowiem to ze szczytów gór, okalających jego rodzinny Ustroń, podziwiał od dziecka piękno naszej krainy.
Malowanie – wspomina Wawrzyczek – nie było jego pierwszą i główną życiową pasją. Już w piątej klasie szkoły podstawowej rozpoczęła się jego przygoda z fotografią. Pierwsza ciemnia, gdzie rodziły się jego fotografie, mieściła się w starej szafie. Nikt wtedy nawet nie marzył o kolorowej kliszy w aparacie. Film, na którym mieściło się trzydzieści parę zdjęć, to często było wszystko, czym dysponował wtedy fotograf, wychodzący w plener, w poszukiwaniu tematu, tak więc nie było miejsca na bylejakość.
Wszystko to sprawiało, że poszukiwanie tematu bywało wielką przygodą, a także wielką niewiadomą. Dzięki temu obrazów bez wartości powstawało niewiele, każde naciśnięcie migawki musiało być dokładnie przemyślane. Można zatem sądzić, iż robienie zdjęć w owym czasie było także swego rodzaju sztuką, podobną do malowania czy też uwieczniania pewnych wydarzeń za pomocą dłuta. Fotografowanie, dokumentowanie najrozmaitszych wydarzeń, krajobrazów, w niedługim czasie stało się inspiracją do złapania za pędzel – wspomina artysta – tym samym, wraz z dorobkiem powiększającym zbiory albumu fotograficznego, rosła kolekcja prac wykonanych akwarelą a także innymi technikami, znanymi w malarstwie.
Malarstwo na poważnie zacząłem traktować z chwilą poznania Macieja Kozakiewicza – wspomina artysta – i to wtedy rozpoczęła się moja przygoda z rysunkiem – dodaje. W niedługim czasie technika ta pochłonęła mnie bez reszty, poczułem, że znalazłem w końcu to, czego szukałem przez całe swoje życie. Wawrzyczek w czerni i bieli widzi także wiele barw i odcieni. Podobnie jak w malowanym obrazie i w przypadku rysunku operujemy światłocieniem. Raz czerń jest wyrazista, raz posiada mgliste barwy. Czerń i biel posiadają także swój niepowtarzalny urok, wielu też uważa, że potrafią przemówić na swój sposób jakby bardziej przekonująco.
Rysunek pobudza wyobraźnię i posiada w sobie coś w rodzaju surowego piękna, którym można i należy się zachwycać. Niejako myślą przewodnią Wawrzyczka, podczas tworzenia obrazów, jest temat „Stary człowiek, stare drzewo” – i to z tą kolekcją swoich prac przyjechał rybnicki artysta do Pilchowic. Podziwiając prezentowane dzieła nasuwa się wiele skojarzeń, także tych, związanych z naszym życiem… Należy podkreślić, iż pomysł zorganizowania wystawy tego artysty i tego tematu trafnie wpisuje się w czas, jaki obecnie przeżywamy. Oto za oknami jesień, już za chwilę obchodzić będziemy święto wszystkich tych, którzy od nas odeszli, można więc sądzić, że wernisaż w dniu 19. października był nie tylko jeszcze jedną wystawą, jeszcze jednym wielkim kulturalnym wydarzeniem, ale także czymś, co wprowadza nas w nastrój zbliżającego się wielkimi krokami Święta Zmarłych.
Stary człowiek i stare drzewo. Dwa symbole mijającego czasu, jeszcze nie upadłe często, jakby wołały do nas te zmurszałe pnie z kikutami obeschłych konarów – posłuchajcie nie zatykajcie uszu na nasze wołanie, mamy wam tyle do przekazania…
Świat obojętny na to wołanie pędzi do przodu, konar opada, a potem drugi, chyli się obeschły pień drzewa, już nie ma gniazda ptaka w jego koronie, czas biegnie i spada ostatni listek, niczym ta ludzka – ostatnia dla niego – karta kalendarza. Prace Wawrzyczka to czas na refleksje, przemyślenia, równie ważne dla sympatyków sztuki w różnym wieku. Wydaje się także, że obrazy Wawrzyczka to także swego rodzaju pomoc naukowa, pozwalająca łatwiej osądzić samego siebie – kim byłem, kim jestem i czy mam jeszcze komuś coś do przekazania.
Tekst i zdjęcia:
Tadeusz Puchałka