Co przydarzyło się debacie publicznej?

Niektórzy pytają ze szczerą intencją, często jednak naiwnie. Inni podnoszą lament. Oto mądre głowy, wyrosłe na kapuścianym polu jałowych dysput akademickich, nawołują do debaty. Podobno owa zdolność charakteryzuje „cywilizowanych ludzi” (jak to mierzyć?). Usłyszeli – więc powtarzają, czasem przepisują – bo i takie czasy, że powtarzanie zastępuje samodzielność w myśleniu. Gołym okiem widać, że u tak wielu nienawiść do światopoglądowych czy politycznych oponentów, jak też zamiłowanie do plebejskich rozrywek (zapasy w kisielu), jest silniejsza niż szacunek do własnego rozumu. Uwidacznia się tutaj sentyment do plemiennych identyfikacji i polowań na wroga;  historycznie w niektórych regionach świata zjadano wątrobę lub mózg (takie rytuały przetrwały do niedawna w Indonezji, na wyspach Archipelagu Malajskiego) – dzisiaj to tylko lincz słowny i manifestacja pogardy. Totemy i włócznie zastąpiły infantylne hasełka – wypisywane na transparentach w czasie ulicznych demonstracji, a szamanów, wróżących z krwi koguta – redaktorzy poczytnych dzienników.

Jakże aktualnie brzmią dzisiaj słowa Nietzschego: „Wymiotują żółcią i nazywają to gazetą”. Ludzie, siedzący po uszy w medialnym szambie, zachęcają ze świętoszkowatą miną do dialogu. Nie brakuje też intelektualnych bigotów, pochylających się pedagogicznie nad zantagonizowanym społeczeństwem. A przecież tak często sami generują ten spór, nie wierząc absolutnie w żaden kompromis – a jedynie triumf własnej  opcji światopoglądowej. Nie zapominajmy, że kto ma środki  – czyli finanse, ten ustala reguły i cele debaty medialnej oraz kreuje „ferment dysputy”. Mam też nieodparte wrażenie, że wielu – nawołując do  dyskursu – tak naprawdę marzy tylko o powrocie cenzora.

A przecież dialog rodzi się na fundamencie wspólnoty celów i wzajemnej identyfikacji postaw życiowych. Nie będzie on miał szansy nigdy zaistnieć wbrew tej prostej i oczywistej tezie. Kto karmi się propagandą, nie dogada się z tym, kto z mozołem dokopuje się do faktów – niewygodnych faktów. Nie będzie debaty pomiędzy wyrosłym na „prywatyzacji” magnatem finansowym a kimś, komu „transformacja Balcerowicza” odebrała godność i złamała życie. „Bohaterowie” (za dużo cudzysłowów) Solidarności, którzy stali się częścią establishmentu, nie mają niczego do przekazania innym bohaterom, tym bez cudzysłowu. Nie ma debaty pomiędzy koniunkturalistą, jedzącym z ręki Systemu a kimś, kogo odstręczają koterie i układziki. Nie uda się dyskurs urzędnika z nadania politycznego i ambitnego wizjonera, chcącego budować nowoczesne przedsiębiorstwo. Nie porozumie się dyletant ze specjalistą, ani patriota z internacjonałem. Kto wierzy, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, nie pogada z tym, kto ustala ten monet na drugi, trzeci czy piąty miesiąc ciąży, a aborcję traktuje jak zabieg higieniczny czy wyrwanie zęba. Nie będzie też debaty pomiędzy sfrustrowanym alkoholikiem a zadowolonym z życia abstynentem, podobnie jak pomiędzy człowiekiem uczciwym a kombinatorem.

Konflikt jest integralną częścią naszej psychiki. Powiem więcej: motorem napędowym. Z tego wynika, iż życia społecznego również. Jak i w ogóle życie jako takie jest ciągłym konfliktem – ze śmiercią, entropią i rozpadem w tle. Zatem tak często fałszywie brzmią ci, którzy nawołują do dialogu. Fałszywie, ponieważ nie są zainteresowani argumentami i ryzykiem zmiany stanowiska. Dyskurs jest dla nich li wyłącznie intelektualnym fetyszem lub przyczynkiem do bicia piany. W tak wielu  sytuacjach dialog jest też czystą utopią. Ofiara nie może nawiązać dialogu z oprawcą, dopóty, dopóki nie zostanie przywrócona równowaga ich położenia: ofiara odzyska poczucie godności a kat poniesie karę. Niewielu to może zrozumie, ale kara przywraca również godność przestępcy – ponieważ wolność polega na zdolności brania odpowiedzialności za swoje czyny, a dopiero człowiek naprawdę wolny jest w pełni swojej godności. Jeżeli sprawca rozumie swoją przewinę wtedy otrzymuje wybaczenie. Od takiego momentu może rozpocząć się dialog. Jeżeli człowiek, który ukradł lub oszukał, pozostając bezkarnym – relatywizując na domiar swój czyn, czego może oczekiwać w debacie z okradzionym czy oszukanym? Jeżeli dialog ma być wspólnym dochodzeniem do prawdy, czego można oczekiwać w dyskursie od notorycznego kłamcy i manipulatora?

Pewnych stanowisk nie da się pogodzić. Pewnych postaw zaakceptować. Różni ludzie na skutek podobnych przeżyć mają całkowicie odmienne doświadczenia – te same zdarzenia interpretują  w całkowicie różny sposób. Na temat jednego i tego samego wydarzenia  mogą posiadać  całkowicie inne opinie. To z kolei przekłada się na  różne wnioski oraz życiowe decyzje. Z tym trzeba się pogodzić. Nierzadko jeden i ten sam człowiek, na różnych etapach swojego życia, potrafi mieć całkowicie odmienne priorytety. Ja sam nie dogadałbym się za cholerę ze sobą sprzed 25 lat. Wszystko, co wypowiedziałem powyżej, nie oznacza absolutnie, że ludzie w ramach diametralnie różnych światopoglądów muszą się nienawidzić. Wręcz przeciwnie. Wystarczy tylko zaakceptować naturalny stan rzeczy, do którego zalicza się konflikt. Człowiek wygrywa walkę z rakiem nie dlatego, że nienawidzi raka i gardzi chorobą  ale dlatego, że kocha najbliższych, że kocha życie – proces, który jest nieustającą  zmianą, nacechowaną właśnie konfliktem i zróżnicowaniem. Można walczyć z ideowymi przeciwnikami bez złych emocji, mając jednocześnie świadomość, iż taka właśnie jest natura rzeczywistości. Nie chodzi o to, by kogoś zniszczyć ani też przekonać, a najczęściej o to, by nie dać się zdominować i odebrać sobie podstawowych praw i przywilejów, jak chociażby wolności wypowiedzi czy prawa do własności prywatnej. Nie dać się oszukać i zmanipulować. Pozorowany dialog może być wstępem do zgniłych kompromisów, podobnie jak uczciwie zarysowany konflikt może prowadzić do oczyszczenia. Najlepszą puentą będą tu słowa Jezusa: „Nie sądźcie, że przyszedłem nieść pokój po ziemi. Nie przyszedłem nieść pokoju, lecz miecz wam przynoszę.” (Mt 10,34)

Jakub Pańków

Rys. Autora

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*