Co to była sztuka totalna? (14)

img287Rozwinięcia, uzupełnienia

Fenomen nie odnalezienia siebie

   Z problemami powyżej poruszonymi koresponduje pewien zdumiewający fenomen. Ongi pan Wałęsa rzucił postulat zbudowania drugiej Japonii, wyrażało to upojnie ogromny potencjał naszego kraju. Remedium na nasze problemy widziano też w finlandyzacji. Sporo później zachęcali się Polacy do zbudowania drugiej Irlandii, następnie do Budapesztu w Warszawie. A w czasie niedawnej kampanii wyborczej pan Petru zapewniał, że Polska ma potencjał, by stać się takimi małymi Niemcami. Cóż za fenomen nieoryginalności! Jaki dramat nie odnalezienia siebie! Jak może istnieć i prosperować, domagać się uznania i szacunku innych – naród, który jest bez właściwości, który co raz to porywa się kopiować innych.

   Po cóż budować małą kopię Niemiec – aż prosi się po prostu zrobić jedne, nieco większe. Po co kserować Irlandię – lepiej wyemigrować do oryginału. Kruszyć kopie o kopię – nie wydaje się sensowne.

   Niby ta tożsamość jest – ale jakże dramatycznie jej nie ma. W tym, co proste, zwykłe, co tak ważne – w układaniu sobie życia.

   Uniwersytety powinny wrzeć. Niestety, zamiast rozbierać problem – bo przecież to chyba jest problem – nieprawdaż? Więc zamiast starać się ten problem rozwiązać, dociec przyczyn, znaleźć odpowiedź – kolejni podążają koleiną przez ten problem wytrasowaną: dyplom i wyjazd na zmywak. Uważają to za korzyść? Utrata własnego domu w zamian za pensję – jestże zyskiem? Własnego domu: własnych plaż, gór, rzek, lasów… Ale też rzeczy wiele poważniejszych, możliwości kształtowania życia, swojego – w swoim domu.

   „Niemożność”

Nie pamiętam jak to się stało, ale „Niemożność” przybrała kształt projektu książki bez początku i końca. A więc pomysłu na książkę jakby niemożliwą. Było to, być może, refleksem metafor Jorge Louisa Borgesa – biblioteki, nie mającej końca i księgi, której przybywa stron. Borges zwracał się jednak ku, powiedzmy, fantastyce – kartki księgi wydzielały się z jej okładek.

   Zdaje się projekt ów odnosił się także jakoś do idei Józefa Marii Hoene-Wrońskiego – zamknięcia matematyki w jednym wzorze, czy: spięcia jednym wzorem.

   Byłby to więc zamysł – ambicja stworzenia dzieła skończonego a otwartego zarazem – więc jakby obrazu nieskończoności? Doskonałości?

   Możliwe rozwiązanie znalazłem w pomyśle książki bez okładek, której karty – nie numerowane – spięte byłyby kółkami, a tekst napisany tak, aby każda ze stron mogła być pierwszą, ostatnią – którąkolwiek ze stron. Inaczej ujmując – napisana byłaby tak, aby można było od dowolnej strony rozpoczynać lekturę, w dowolnym miejscu w nią wejść. Aby takie było poprowadzenie narracji, akcji, refleksji. Zadanie trudne, ale wykonalne. Ale i tu zwyciężyła niemożność, po cóż układać takie dzieło – w leju po stanie wojennym?

   Poza tym, w efekcie powstałaby powiedzmy rzecz owszem – bez początku i końca, ale jednak otwarta w dość wąskim znaczeniu, dość umownym. Właściwie dzieło jednak zamknięte, z jednej strony może o pięknie kryształu, właściwie jednak – obraz kręcenia się w kółko. Może – literacka kostka Rubika, ćwiczenie sprawności czy wyobraźni.

   Szukałem jakiegoś wyjścia z tego ograniczenia, znajdując je w zastosowaniu kółek otwieranych, zatem możliwości dowolnego tasowania kartek, albo dobierania według upodobania z dołączonego pakietu, albo możliwości dopisywania kart przez różnych autorów, etc.

   Jedna myśl z tego jest taka, że zda się jakże skrajna niemożliwość, jakby absurd jakiś – książka bez początku i końca – okazuje się możliwa i wręcz prosta w realizacji. Ale przecież taką naukę możemy czerpać z ogromnej ilości ludzkich wynalazków czy przedsięwzięć. Odwieczną tęsknotą ludzi, zda się fantastycznym, romantycznym marzeniem, było pragnienie latania. Dzisiaj ludzie latają „jak chcą”, na wiele różnych sposobów. Jest to zwykła praktyka życia, codzienność ludzi racjonalnych i zupełnie nie marzycielskich. Zatem nie okopujmy się na szańcach  własnego przekonania czy wyobrażenia o tym, co jest możliwe, a co niemożliwe.

   Inna myśl – bodaj ważniejsza. Ideę zawarcia matematyki w jednym wzorze odczuwałem jako stan chłodnego upojenia. Doskonałość jako chłodna skończoność. Pamiętam w jednym z opowiadań Stanisława Lema postać naukowca, który duszę człowieka przeniósł do kryształu, to miała być nieśmiertelność. Jakże to bardzo aktualne dzisiaj, gdy głosi się neoalchemiczne uwodzicielskie mrzonki – o transponowaniu umysłu człowieka w postać elektroniczną.

   Ludzie oddalając się od Boga stworzyli sobie filozoficzny zastępnik – pojęcie absolutu. Chłodne zamknięcie, szlachetność właściwa materii, chłód idei, chłodne piękno kryształów – ale Bóg jest żywy.

   Później upajają się myślą o absolutnej wolności. Ale to znaczy – jakiej? Czym to jest, o czym mówimy? (cdn.)

 

Zbigniew Sajnóg 

Dokumentalne zdjęcia z imprez Totartu – Arkadiusz Drewa

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*