Był taki 10. kwietnia… (2)

Mimo że polska strona miała pilnować kwestii tak ważnych dla rodzin, czyli bezpiecznego ciał dostarczenia zmarłych do Polski, zwłoki zaplombowane w trumnach zostały pomylone. Społeczeństwo w Polsce miało odnieść wrażenie, iż to, co stało się w Smoleńsku to zwyczajna katastrofa lotnicza, jakich na świecie wiele i tylko przypadek sprawił, że zginęła w niej cała polityczna elita państwa polskiego, z prezydentem Kaczyńskim na czele.

Do Moskwy Platforma Obywatelska wysyła ministra zdrowia, Ewę Kopacz. Mając świadomość ewentualnych zysków, z jej ust społeczeństwo słyszy potok kłamstw. Opłaciło się! Kopacz została marszałkiem Sejmu – najważniejszą niemal osobą w państwie. Tak wyglądał skok miernot politycznych po splendory. Społeczeństwo jednak wiedziało swoje i właśnie po swojemu chciało obchodzić i czcić narodową traumę. Wtedy jeszcze bez Kaczyńskiego i jego miesięcznic…

Żałobę szybko zastąpił polityczny konflikt, który przeistoczył się w polityczny taniec na grobach. Zabrakło przestrzeni na rozmowę o emocjach i pamięci. Po jednej stronie cyniczna prezydent Warszawy, po drugiej równie cyniczny – pragnący ugrać coś dla siebie – Jarosław Kaczyński. Rok 2018 – rząd PiS ma większość w Sejmie. Ddla prezesa to przyczynek do przepchnięcia „swoich pomników”. To czarny monolit, którego kształt nawiązuje do trapu samolotu (schody), a z daleka może przypominać samolotowy statecznik pionowy. Wokół niego Kalina zaprojektował 96 źródeł światła (liczba ofiar katastrofy), które mają oświetlać pomnik nocą.

Nowy pomnik gubi się, niestety, gdzieś między Grobem Nieznanego Żołnierza, szklanym biurowcem Metropolitan z charakterystycznymi „żyletkami” a hotelem Sofitel (dawna Victoria). Jeśli pomnik jest „rządowy”, to komentarze rynsztoka, jakim jest Internet ocierają się o ściek… „Te schody są kabaretowe (…), pomnik naprawdę może być niebezpieczny dla niepilnowanych dzieci albo pijaków (…),upamiętnia: banalną katastrofę w przypadkowym otoczeniu (…)”. „To przecież klocek LEGO”. Dziecinne przepychanki! W 2010 roku było jednak bardziej bratnio, swojsko, ludzie byli razem! Marsze milczenia, spotkania modlitewne w Warszawie… Po Krakowskim Przedmieściu przechadzały się setki tysięcy ludzi, zostawiając znicze. Harcerski „Krzyż Pamięci’’, symbol bólu – ale i ogromnej wtedy jedności społeczeństwa! Platforma wyje ze złości! Satysfakcję rządzącym sprawiało utrudnianie Polakom uczczenia pamięci o zmarłych. A może to nie z poczucia satysfakcji, ale z lęku? Z lęku przed pamięcią właśnie o nich. Zupełnie tak, jakby po śmierci zagrażali establishmentowi jeszcze bardziej niż za życia.

Najpierw władze miasta skrupulatnie poustawiały barierki przed Pałacem Prezydenckim, całkowicie uniemożliwiając ludziom składanie kwiatów w miejscu, gdzie już kilka dni po katastrofie stanął krzyż. Rzekomo – ze względów bezpieczeństwa. Ludzi przychodzących na Krakowskie Przedmieście bardzo szybko władza chciała spacyfikować: prócz barierek pojawili się policjanci w pełnym rynsztunku tak, jakby wybierali się pilnować porządku co najmniej wśród rozjuszonych kiboli, a nie ludzi, chcących uczcić pamięć ofiar. Co więcej, ci sami policjanci, według podawanych jeszcze wczoraj informacji, mieli odbierać od ludzi znicze i kwiaty i układać je w pobliżu pomnika Poniatowskiego. Jedyne jednak, co robili, to niszczyli owe kwiaty i znicze.

Tysiące osób stały na ulicach Warszawy wzdłuż trasy przejazdu konduktu z trumną z ciałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tłumy mieszkańców stolicy gromadziły się już w okolicach lotniska wojskowego na Okęciu, gdzie odbyła się ceremonia powitania trumny. Uczestniczyła w niej najbliższa rodzina i najwyższe władze państwowe. Krzyż przed Pałacem Prezydenckim stanął 15. kwietnia 2010 roku, 5 dni po katastrofie smoleńskiej. „Ten krzyż to apel harcerzy i harcerek do władz i społeczeństwa o zbudowanie tutaj pomnika”. Pomnik się również symbolem podziału. Krzyż sprzed Pałacu powinien zostać przeniesiony w bardziej odpowiednie miejsce – to oficjalne stanowisko w tej sprawie Kancelarii Prezydenta, a zatem i prezydenta-elekta, Bronisława Komorowskiego. Ludzie, którzy przyszli pokłonić się krwawiącej ranie, jaką była katastrofa, chcieli mieć swoje miejsce pamięci!

Do tego krzyż jest symbolem uniwersalnym – ten był skromny, prosty, ludzki… Władza zdecydowała – krzyż trzeba usunąć, przenieść, kończąc ostatnią niewygodną kwestię. Próba przeniesienia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego do kościoła zakończyła się żenującą awanturą. „Gestapo!”, „Żydowscy księża!”, „Stan wojenny!” i „Precz z komuną!” – krzyczeli ludzie, nazywający siebie obrońcami krzyża. Dziś wiemy, że wśród nich było wielu dziwaków i ludzi podstawionych jak Hadacz czy Włodzimierz, ojciec Pauliny Kaczanow, seksualnej celebrytki.

Obrońcy krzyża pełnią całodobowe warty przed Pałacem Prezydenckim. Przez całą noc z 3. na 4. sierpnia obok stołecznego krzyża koczowali jego obrońcy. Modlili się i czuwali, by nikt nie przeniósł go do kościoła św. Anny. Policjanci rozstawili w nocy stalowy płot z mocniejszych barierek, na wypadek kolejnych starć mundurowych z tłumem. W sobotę (14. sierpnia) wczesnym ranem policja usunęła spod krzyża grupę samozwańczych „obrońców”. Część osób dobrowolnie odeszła od krucyfiksu po rozmowie z negocjatorem, niektórych trzeba było wynieść siłą. Akcja krzyż Dominika Tarasa była spotkaniem ludzi naćpanych, którzy przybyli, by oznajmić światu, że trzeba unicestwić drugiego „kaczora*” (okrzyki tłumu: „Jeszcze jeden, jeszcze jeden”). Rekwizytami stały się przyniesione przez nich transparenty**, a także krzyże, stworzone z pustych puszek piwa Lech. Motłoch wdawał się w przepychanki z modlącymi się, obrażał ich uczucia religijne, znieważał jako ludzi. Byli szarpani, opluwani. Obrońcy symbolu zjednoczenia, jakim wtedy stał się zbity naprędce krzyż, tradycyjnie przegrali ze zgodą elit – kościelnej i rządowej. 3. sierpnia krzyż usunięto do kaplicy katyńskiej w kościele św. Anny, a dwa dni później pielgrzymi zanieśli go na Jasną Górę. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

maj 2018

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*