Atraktory kontra wirtualne pieniądze (6)

 

Część druga: WIRTUALNE PIENIĄDZE [2]

 

 Świat zmierza ku bezlikowi walut.

Alvin Toffler

 

Z biegiem czasu okazuje się, że prawo to jest dużą przeszkodą w wolnym obiegu myśli. Zwłaszcza w dobie Internetu, wbrew logice i komfortowi artystów, uczonych i wynalazców, dla których ważna jest możliwie szeroka recepcja ich idei i dzieł – prawo to oddziela twórców od publiczności (wśród niej także od potencjalnych uczniów czy naśladowców). Skutkiem tego oddzielenia są zarówno obawy autorów przed kradzieżą ich dzieł i pomysłów, jak i ich lęk przed nieumyślnym naruszeniem dóbr osobistych innych autorów.

„Podwójny nelson” lęku wokół polskich twórców zaciska się mocniej za sprawą zagranicznych, komercyjnych agencji, wyspecjalizowanych w ograniczaniu stref nie objętych patentami, prawami ochronnymi i opłatami know-how. W latach 1990-1997 agencje te zgłosiły w Polsce 10 razy więcej patentów i wynalazków, niż zrobili to sami Polacy i zaczęły osiągać znaczne wpływy, które w latach 1995-97 wzrosły dziesięciokrotnie, do 416 mln zł. To jeden z dopływów rzeki pieniędzy zdążającej ku atraktorom. Część tych pieniędzy posłuży zapewne do opatentowania w Polsce kolejnych, zagranicznych wynalazków.

Źródłem lęku nie tylko twórców, ale wszystkich ludzi, jest też poczucie kruchości i tymczasowości obecnej konstrukcji prawno-finansowej świata, gdyż globalne alternatywy ekonomiczne nie są jeszcze dopracowane i wyłaniają się dopiero z przestrzeni zbiorowej świadomości, gdy tymczasem jedyna stosowana powszechnie konstrukcja światowego pieniądza nie wytrzymuje próby czasu już teraz – i coraz wyraźniej postrzegana jest jako zagrożenie cywilizacyjne oraz przeszkoda na drodze ku zrównoważonemu rozwojowi i oszczędnemu gospodarowaniu światowymi zasobami energii.

Jak staraliśmy się to wykazać w pierwszej części artykułu, brak pieniędzy na rynku pracy, za które można by zatrudnić ludzi chcących i umiejących tę pracę świadczyć, jest wynikiem odpływu wypracowywanego przez ludzi bogactwa ku atraktorom, co z kolei jest wynikiem obecnej koncepcji pieniądza, prawa i zwyczajów handlowych. Tylko niewielka część utraconego na rzecz atraktorów bogactwa wraca do miejsc, gdzie zostało wytworzone – najczęściej w postaci mało efektywnych pomocy, realizowanych przez – powołane w tym celu – zagraniczne fundusze i fundacje. To przysłowiowa chusteczka na otarcie łez po bogactwie, które wypłynęło.

Brak tego bogactwa, wyrażający się niedostatkiem pieniędzy na lokalnym rynku, sprawia, że w konkurencję o dostęp do niewielkich kapitałów, które na nim pozostały – omijając lej atraktora – wdaje się cała lokalna społeczność. Wśród ludzi, a nawet całych narodów, wzmagają się postawy rywalizacyjne, zaciętość, agresja. Zrywają się naturalne więzi międzyludzkie. Zanika łagodność obyczajów i kultura współbycia. Narastają patologie.

W kontekście całego świata lokalny jest jeden kraj, o czym powinni pamiętać politycy, zwłaszcza, gdy deficyt handlowy Polski od dłuższego już czasu utrzymuje się na poziomie 1 miliarda dolarów miesięcznie. Oto miara siły przyciągania atraktorów. Wypada po 270 zł miesięcznie na jednego zatrudnionego Polaka, włączając w to szarą strefę. Kwota ta stanowi ok. 15% budżetów Polaków i gdyby, zamiast na towary wyprodukowane za granicą, została wydana na niewiele mniej, albo wcale nie mniej, atrakcyjne towary polskiego pochodzenia, mielibyśmy w kraju całkowicie rozwiązane dwa podstawowe problemy: bezrobocia i wzrostu zagranicznego zadłużenia. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić?

Wydaje się, że ludzie poradziliby sobie z tym zadaniem, gdyby uświadomili sobie ekonomiczny mechanizm „kreowania biedy” oraz znaleźli sposób świadomego uczestniczenia w jego omijaniu – poprzez kształtowanie popytu na produkcję lokalną. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że samo ogarnięcie mechanizmu atraktora racjonalnym umysłem nie wystarczy, aby zahamować odpływ bogactwa. Bogactwo narodowe, kreowane w systemie WYMIENIALNYCH pieniędzy, MUSI bowiem wyciekać i nic na to nie poradzimy. Polska, jako kraj, może jedynie starać się być bardziej „atrakcyjną”, aby w ten sposób zmniejszyć ustawiczny wyciek pieniędzy, opuszczających nasz kraj (i w tym kierunku zmierza polska polityka gospodarcza). Jeśli nam się to uda, cenę tej operacji zapłacą obszary świata przez nas eksploatowane.

Wymienialność waluty otwiera gospodarkę każdego rynku na kapitalistyczny priorytet obniżania kosztów produkcji, bez liczenia się z kosztami społecznymi i ekologicznymi tego procesu. Szacuje się, na przykład, że koszty eksploatacji elektrowni jądrowych są dwukrotnie zaniżane z powodu nie uwzględniania długofalowych kosztów unieszkodliwiania odpadów. Jest to nie liczenie się z kosztami ekologicznymi produkcji energii. W takich, zdominowanych kategorią zysku, warunkach producenci korzystający z mechanizmów atraktora – posługujący się droższą reklamą i lepiej wystudiowanym w placówkach badawczych produktem oraz sposobem jego dystrybucji – wygrywają bez trudu bitwę o klienta na każdym „nowo nawróconym” na kapitalizm rynku. To oni czują się gospodarzami sceny ekonomicznej i udzielają światłych rad nowo przyjmowanym do różnych gremiów członkom, gdyż u nich, w ich gospodarkach, oliwionych pieniędzmi ściąganymi przez atraktory, sprawy mają się całkiem nieźle.

Na odłączenie się od systemu atraktorów, prócz świadomości ich istnienia, potrzeba czegoś jeszcze i odkryciem ostatnich lat jest rosnące w bogatych społeczeństwach przekonanie, że tym czymś są alternatywne pieniądze, które dają możliwość całkowitego ominięcia wypracowanych przez stulecia pułapek, w jakie nauczył się wciągać klientów kapitalizm. Zaś alternatywne pieniądze sprzęgnięte z Internetem to zupełnie nowa jakość w ekonomice światowej – to szansa na poskromienie molocha globalnego rynku przez jego własne dzieci – niezależne rynki wirtualne.

Powodzenie systemu LETS z Doliny Comox, polegające na gwałtownym ożywieniu koniunktury w całym rejonie, cierpiącym na masowe bezrobocie, dało asumpt do kopiowania tego wzorca w innych społecznościach. Wprowadzenie wirtualnych pieniędzy uświadomiło ludziom, że osobą kreującą wartość dodaną jest klient, zamawiający usługę lub kupujący produkt, gdyż dobra cena zamówienia przyciągnie dowolną liczbę wytwórców lub usługodawców, gotowych je zrealizować. (Dok. nast.)

  

Krzysztof Lewandowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*