Anka znów w domu

Od redakcji: Po raz pierwszy od jej śmierci w roku 1990 mieszkańcy Świdnika mają okazję obejrzeć wystawę prac wybitnej polskiej malarki, Anny Strumińskiej. Po repatriacji z Grodna miasto śmigłowców było trzecim z kolei, po Poznaniu i Lublinie, w jakim jej rodzina zamieszkała. Jedna ze świdnickich ulic nosi dziś imię inż. Henryka Strumińskiego, ojca twórczyni, budowniczego całkiem nowego ośrodka miejsko-przemysłowego i spółdzielcy mieszkaniowego. O jego córce rajcy miejscy i decydenci „od kultury” przez lata zapominali. Na szczęście nie wszyscy. Jak wielu innych, Strumińska bardziej znana jest w Niemczech czy w Hiszpanii. Wygląda na to, iż po długim okresie milczenia Anka wróciła do domu. Na jak długo? To zależy dziś głównie od konsekwencji dawnych przyjaciół. A i nowych wielbicieli jej talentu również…

***

Nie od dzisiaj wiemy, że w bibliotekach da się usłyszeć dźwięki słów, ale też dźwięki barw, choć same miejsca nie są traktowane jako galerie stricte wystawiennicze. Zawsze przecież istniały placówki specjalnie do tego powołane, m. in. BWA, gdzie zdawałoby się wspomniane dźwięki barw powinny wybrzmiewać i wpływać na kształt wrażliwości odbiorcy. Niestety, w polskich galeriach (przynajmniej tak to postrzegam) zapadła cisza (w Lublinie po śmierci Andrzeja Mroczka popłuczyny po BWA są w stanie zainteresować głównie panie spod znaku Strajku Kobiet i „opozycji totalnej”). Albo więc wtórność do kwadratu – albo ideologiczny bełkot.

Tymczasem skromna miejsko-powiatowa biblioteka w Świdniku nie po raz pierwszy podjęła się wystawienia prac, jakie dla ludzi o wykształceniu humanistycznym (i nie tylko!) są ważnym elementem rzeczywistości. Dla mnie, jako twórcy, ekspozycja stała się prawdziwą ucztą duchową – czasem nie tylko wsłuchiwania się w dźwięki barw, ale także podpatrywania konkretnych formalnych rozwiązań, co umożliwił bezpośredni kontakt z klasycznymi już dziełami polskiego malarstwa.

Studiując eksponowane obrazy odczuwałem obecność nie tylko ich autorki, Anny Strumińskiej, ale także całej tradycji polskiego i szerzej – europejskiego – malarstwa. W sposobie komponowania i traktowania przedstawianych fragmentów przestrzeni w jakimś sensie możemy doszukać się różnych technik i stylów, ale nie stanowią one zapożyczeń – będąc jedynie punktem wyjścia do własnych przemyśleń i poszukiwań. Tym właśnie różni się prawdziwa sztuka z bogactwem wrażliwości od komercjalnego, zideologizowanego pamiątkarstwa, gdzie jakość zabita jest ilością, bo przecież łatwiej sprzedać 5 „knotów” niż jeden, dobrze wystudiowany obraz, przekraczający ramy masowej wrażliwości.

Jak bardzo bliskie malarstwo Hanny Strumińskiej jest mojemu światu, przekonałem się, dostrzegając tam myślenie Piotra Potworowskiego (przecież malował tonalnie). Ani on, ani Strumińska nie formułowali założeń programowych swego stylu, sam Potworowski twierdził wręcz, iż nakreślą je dopiero krytycy.

Od lewej: dyrektor Biblioteki, Piotr Jankowski i autor, Mariusz Kiryła

Od lewej: siostra A. Strumińskiej, Maryla Szumer (historyk sztuki i jej konserwator), Lech L. Przychodzki (filozof sztuki) i artysta książki, Marek Amen-Popielnicki

Agnieszka Brytan

Podczas wernisażu dostrzec można było prace, malowane aplami, gdzie zdawałoby się niewidoczny jest rysunek kompozycji, ale jednocześnie mamy tam do czynienia z wyraźną budową i studium graficznym, co przypomina mi niektóre z obrazów Constanta Permeke, twórcy belgijskiego (flandryjskiego) ekspresjonizmu. Na marginesie: nie da się patrząc na nie pominąć malarstwa druha Permeki – André Deraina, współtwórcy fowizmu. To właśnie wspomniane prace, dość kontrastowe, a zarazem delikatne w walorowych brzmieniach, słyszanych już u Bonnarda.

Praktycznym potwierdzeniem faktu, iż Anna Strumińska nie formułowała swojego programu twórczego (co często zabija samą sztukę) wskazuje kilka obrazów, różnorodnych nie tylko pod względem formalnym, ale także podejmujących różnoraką tematykę.

Nie trzeba być estetykiem ani krytykiem, by dostrzec krążenie artystki dokoła sacrum, nie przedstawianego jednak bezpośrednio. Pieta z 1981 r. jest pracą abstrakcyjną, z zachowanym porządkiem ikony. Świadczy to o rzetelnym, acz swobodnym posługiwaniu się materią malarską. Nie burzy niczego i niczego nie profanuje. Wciąż jednak są to dzieła na wskroś nowoczesne i wcale nie takie znów mroczne – pomimo że ciemne, nie brakuje im świetlistości, malowanych bez impastów, cienko nakładających się wartości tonalnych.

Cieszył bym się, gdyby wystawę zdążyło obejrzeć jak najwięcej młodych ludzi, wraz z nauczycielami – zwłaszcza wychowania plastycznego, by tego typu dźwięki barw rozbrzmiewały nie tylko w powiatowych bibliotekach.

Mariusz Kiryła

Foto: Agnieszka Brytan & Archiwum Biblioteki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*