Zniszczyć Wenezuelę! (5)
Chávez jako swojego następcę pozostawił Nicolása Maduro. To umiarkowanie inteligentny polityk, z zawodu kierowca, który jest tylko twarzą dla szerszej kliki – armii, która niezmiennie prze do dyktatury wojskowej, najlepiej pod szyldem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Armia w Wenezueli zawsze miała i ma ogromną władzę. Kiedyś obrończyni rewolucji biednych ludzi, dziś kieruje się głównie motywami finansowymi. Armia zajmuje się w sposób mniej lub bardziej bezpośredni wydobyciem ropy i jej sprzedażą oraz handlem innymi towarami. Obecnie generalicja zarabia na kryzysie. Dzięki specjalnym licencjom korzystają przy imporcie towarów ze sztucznie zaniżonego kursu dolara. Wojskowi zajmują się też nielegalnym przemytem broni i narkotyków. Ulica nienawidzi tej władzy i kliki mundurowych. Widać to wszędzie – praktycznie na każdej ulicy w Caracas można znaleźć nieprzyjazne graffiti, często też określające go jako mordercę lub zdrajcę. W 2015 roku po przegranych wyborach parlamentarnych, bezprawnie ustawili swoich ludzi w Sądzie Najwyższym. Nie on pierwszy próbował ręcznego sterowania konstytucją i regułami wyborczymi demokracji. Chávez również znacznie rozszerzył uprawnienia prezydencji.
Wkrótce po objęciu urzędu wyborcy zatwierdzili nową konstytucję, która pozwoliła mu kandydować na kolejną kadencję, usunęła jedną izbę Kongresu i ograniczyła cywilną kontrolę nad wojskiem. W 2004 roku, dwa lata po krótkim odwołaniu ze stanowiska w zamachu, Chávez skutecznie przejął kontrolę nad Sądem Najwyższym, zwiększając jego rozmiar i mianując dwunastu sędziów. W 2009 r. przeprowadził referendum, zakończone przedterminowymi ograniczeniami. Wściekli Wenezuelczycy wyszli na ulice. Nie jest tajemnicą, że sponsorami owych protestów było USA. Na początku – tak jak u nas – protestowali pokojowo. Po jakimś czasie władza rozkazała wojsku strzelać do protestujących gazem – to rozwścieczyło społeczeństwo i jeszcze bardziej zaogniło sytuację. Ponad 130 osób zginęło, a 4 800 zostało aresztowanych w starciach między policją a demonstrantami od kwietnia 2017 r.
Poza wojskiem ekipa Maduro ma do swojej dyspozycji tzw. collectivos, czyli różnej maści najemników, którzy – nie będąc obarczeni żadną odpowiedzialnością – atakują protestujących, najczęściej z broni palnej. We wrześniu 2016 r. władze wyborcze Wenezueli nakazały opozycji, wspieranej przez USA, wstrzymanie kampanii na rzecz odwołania prezydenta i demonstracji, które doprowadzały do rozlewu krwi. W następnym miesiącu Sąd Najwyższy pozbawił Zgromadzenie Narodowe uprawnień do nadzorowania gospodarki i uniemożliwił uwolnienie osiemdziesięciu więźniów politycznych, w tym lidera opozycji – Leopoldo Lopeza. 20. maja 2018 roku odbyły się w Wenezueli wybory prezydenckie. Urzędujący prezydent, Nicolás Maduro uzyskał 5,8 mln głosów, natomiast Henri Falcon 1,8 mln, a Javier Bertucci 900 tys. głosów. Obaj opozycyjni kandydaci oskarżyli rząd o kupowanie głosów, fałszerstwa wyborcze i odmówili uznania wyników wyborów. Równocześnie inni opozycjoniści, jak Leopoldo Lopez i Julio Borges nie mogli wystartować w wyborach z powodu odmowy władz. Departament Stanu USA zawczasu oznajmił, iż nadchodzące wybory w Wenezueli nie będą „ani wolne, ani uczciwe” i zbojkotowane zostały przez trzy główne partie opozycyjne w związku z zarzutami oszustw wyborczych. Dlatego wściekły Maduro zakazał dysydentom udziału w wyścigu prezydenckim w 2018 roku. Prezydent Maduro jest w potrzasku, będąc jak tarcza, w którą celuje wielu… Gdzie się nie obejrzysz, ktoś zamachnie się kijem.
Sankcje USA pokazują, że kraj ten wcale nie chce niczego stabilizować a gra na totalne zniszczenie Wenezueli. Administracja Donalda J. Trumpa nałożyła sankcje na wiceprezydenta Tarecka El Aissami i ośmiu członków Sądu Najwyższego w pierwszej połowie 2017 roku, a na kilka dni przed lipcowymi wyborami dołączyła do tej listy ponad tuzin obecnych i byłych urzędników. Po głosowaniu prezydenckim Donald Trump usankcjonował prezydenta Maduro, czyniąc go tylko czwartym zagranicznym przywódcą, który otrzymał taką karę. W sierpniu 2018 roku administracja Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej nałożyła jeszcze solidniejsze sankcje, które skutecznie blokują amerykańskim instytucjom finansowym inwestowanie w nowe wenezuelskie lub PDVSA – obligacje.
Środki, w połączeniu z odmową Maduro, by zwrócić się o pomoc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, skłoniły rząd do ogłoszenia w listopadzie, iż dokona on restrukturyzacji i refinansowania wszystkich długów zagranicznych. Wenezuela oficjalnie spóźniła się z płatnościami w wysokości 200 milionów dolarów z tytułu spłat odsetek. Pomimo napięć między Washingtonem a Caracas, Stany Zjednoczone pozostają największym partnerem handlowym Wenezueli.
Pamiętać należy, że zagraniczne sankcje nie uderzają w bonzów i wojskowych, czerpiących profity z tego, iż są u władzy a niszczą i tak już biednych. W 2016 r. Wenezuelska Federacja Farmaceutyczna oszacowała, że 85 proc. podstawowych leków było niedostępnych lub trudno dostępnych. Szpitale nie mają takich dostaw jak antybiotyki, gaza i mydło. Śmiertelność niemowląt w 2016 roku wzrosła o 30 procent, a umieralność okołoporodowa o 65 procent w ciągu dwóch lat – co wynika z danych rządowych. Choroby takie jak błonica i malaria, wcześniej wyeliminowane z kraju, powróciły. Ubóstwo również przybrało na sile. W 2016 r. Lokalne studium uniwersyteckie wykazało, iż ponad 87 proc. ludności stwierdziło, że nie ma wystarczających środków na zakup podstawowej żywności. Inne badanie wykazało, że 30% dzieci w wieku szkolnym było niedożywionych. Kryzys migracyjny i bieda są wodą na młyn dla globalistów i samego Donalda Trumpa, mającego za sobą szereg państw regionu. Rozwiązaniem kryzysu nie będą sankcje a interwencja wojskowa. Administracja Trumpa chętnie bowiem posłuży się wymówką „interwencji humanitarnej”. Sygnałem do ataku może być wzbierający na granicach kraju kryzys migracyjny, opisywany już przez media w USA jako „zagrożenie dla świata”. Wenezuela nie ma już na nic czasu, sam prezydent Maduro nie ma czasu, bowiem widmo upadku majaczy na horyzoncie. (Cdn.)
Roman Boryczko,
październik 2018